Zeszłoroczny urlop przyszło mi
spędzić na ponad dwutygodniowym podróżowaniu po Serbii i Czarnogórze. Pomijając
wspaniałe góry, urocze, malownicze miasteczka i ciepłe morze, miałem również
przyjemność zapoznać się z tutejszą kuchnią regionalną. Bałkańskie przysmaki,
choć nie należą do wyszukanych, przypadły mi do gustu. Po powrocie długo
wspominałem wyśmienite sery, domową szynkę, przednie wina i klasyczne dania
mięsne, takie jak cevapcici czy pljeskavicę. Dlatego też, w niecały miesiąc po
przybyciu do kraju, zdecydowałem się odwiedzić Montenegro
(
http://montenegro.lodz.pl) – łódzki lokal serwujący typową kuchnię bałkańską.
Od tego czasu w restauracji byłem już pięć razy, w tym również w ostatnią
sobotę podczas większego spotkania ze znajomymi, mogę więc napisać kilka słów
na temat moich odczuć związanych z tym miejscem.
Lokal
usytuowany jest w centrum miasta, przy ulicy Wólczańskiej 51 – naprzeciwko
znanej wszystkim pubo-pizzerii Dwie Dłonie. Zaparkować można na niewielkim
parkingu przed samą restauracją lub po drugiej stronie ulicy na wydzielonym
pasie postojowym (niestety z parkometrem). Dojazd komunikacją miejską nie
będzie stanowić problemu, wystarczy dojechać jakimkolwiek tramwajem lub
autobusem na przystanek Kościuszki/Struga, knajpa znajduje się 5 minut pieszo
od miejsca w którym wysiadamy z tramwaju.
Budynek nie prezentuje się zbyt
okazale, jest zresztą dzielony między restaurację i inne instytucje. Na
zewnątrz, w sezonie letnim, grill i duży parasol, mające stanowić namiastkę
ogródka, niestety okolica mało ciekawa, w pobliżu ulica o średnim natężeniu
ruchu i typowe dla miasta szare kamienice. Stąd, choć Montenegro odwiedzałem
już kilkakrotnie, nie przyszło mi jeszcze zająć miejsca pod parasolem Żywca.
Wewnątrz nieco lepiej, jednak do ideału sporo brakuje. Wystrój wzbudził we mnie
bardzo mieszane uczucia. Przydałoby się więcej finezji, polotu i dobrego smaku,
tak by miejsce to miało bardziej bałkański charakter. Na podłodze panele, na
panelach zaś proste krzesła i stoły w kolorze bardzo ciemnego brązu,
poprzykrywane białymi obrusami. Ściany pokryte lakierowanymi deskami w kolorze
zbliżonym do koloru mebli. Wygląda to dość staroświecko i przygnębiająco,
szczególnie gdy w lokalu prawie nikogo nie ma. W restauracji zawieszono kilka
zdjęć i obrazków z Czarnogóry o niejednolitym charakterze i formie wykonania.
Większe wrażenie robi jedynie północna ściana dużej sali pokryta kamieniem,
będącym jednocześnie surowcem dla płaskorzeźby przedstawiającej monastyr Ostrog
– wygląda to dość ciekawie. Obok kominek, który służy chyba jedynie za ozdobę,
w środku znalazła się bowiem beczułka z czarnogórskim Vranaciem. Nieopodal stoi
zaś mała, szklana i nieco tandetna gablotka z butelkami win. Po prawo przejście
do drugiej, mniejszej sali, w której poza stolikami znalazł się również dość
dobrze zaopatrzony bar. Toaleta na korytarzu, wspólna dla lokalu i innych instytucji w budynku kojarzy się z łazienkami szkolnymi - rzędy kabin, pisuary, ogólnie tak sobie. W restauracji jest także mała sala vipowska, która w
sezonie letnim stanowi łącznik między ogródkiem a salą główną. Te właśnie
miejsca przyszło nam zarezerwować (działa elektroniczna rezerwacja na stronie
www) ostatniego wieczoru. Salka jest idealna na spotkania biznesowe,
szczególnie że można ją zamknąć tak by odciąć się od ewentualnego gwaru głównej
sali lub dla zwykłego zachowania prywatności spotkania. W sobotę wszystko było
gotowe na nasze przyjście – stoliki były ładnie zastawione, na każdym
znajdowały się sztućce, kieliszki do wina i wódki a także duże bordowo-beżowe
serwetki.
Po zajęciu miejsc przyszła
kelnerka, która przy okazji przeniosła do naszej sali wieszak na ubrania.
Wręczono nam karty menu i spytano czy chcemy zamówić coś do picia. Poprosiliśmy
o chwilkę czasu na podjęcie decyzji, czekaliśmy zresztą jeszcze na ostatnich
znajomych. Jeżeli chodzi o napoje to ich wybór jest spory. Szczególne, jeżeli
chodzi o napoje alkoholowe. W menu znalazły się bowiem zarówno wódki czyste i
kolorowe, whisky, brandy, drinki jak i czarnogórskie wina i niestety już
bardziej nam znane piwa, w tych ostatnich ciekawszą pozycją jest jedynie
Paulaner w cenie 10zł na którego tego wieczoru się zdecydowałem. Wraz z
napojami przybyła druga kelnerka, która zaproponowała nam półmiski z mieszanką
grillowanych mięs Montenegro (1,5kg mięsa na półmisek). My jednakże odmówiliśmy
i poprosiliśmy o jeszcze chwilę czasu na podjęcie decyzji. Menu jest bowiem
dość obszerne. Najwięcej miejsca zajmują w nim właśnie mięsa, nie zabrakło
jednak również ryb jak i licznych sałatek, znalazły się także przekąski na
zimno i ciepło, desery i ciorby, czyli zupy bałkańskie.
Jako, że w Montenegro byłem już
kilka razy, miałem przyjemność skosztować klasycznego cevapcici, czyli
grillowanych paluchów z mięsa siekanego, podobnych nieco do naszego kotleta
mielonego, zarówno pod względem popularności tego dania w Czarnogórze jak i
jego dość zbliżonego do naszego kotleta smaku. Jadłem także pljeskavicę
(bryzol) w wersji klasycznej, na ostro jak i z dodatkiem sera i szynki.
Większość dań dostępna jest w dwóch cenach. Niższa oznacza mniejszą porcję. Dla
przykładu, typowe cevapi z frytkami lub ziemniakami (te bowiem są wliczane w
cenę) kosztuje 15zł lub 21zł w zależności od wielkości dania, przy czym na
uwadze należy mieć fakt, że małe porcje są w rzeczywistości dość obszerne, o
dużych nawet nie wspomnę. Choć jestem facetem, zawsze w pełni najadam się małą
porcją do której dodatkowo biorę bukiet surówek. Do mięs dodawany jest także w
osobnych miseczkach biały i czerwony sos. Jak widać cena takich dań jest więc
bardzo atrakcyjna – pamiętać jednak należy, że cevapcici czy pljeskavia nie są
zbyt wyszukane pod względem smaku czy formy – to raczej odpowiednik naszego
schabowego, czy mielonego z ziemniakami – swoisty must-eat kuchni bałkańskiej
Jeżeli wasze podniebienia szukają bardziej wyrafinowanego połączenia
składników, radzę jednak wybierać inne pozycje z karty (menu dostępne pod
adresem
http://tnij.com/dcdUt) Ja zdecydowałem się na papryczki
faszerowane serem na ostro i sałatkę serbską. Reszta znajomych postawiła na
bardziej klasyczne dania mięsne. Przy okazji spytaliśmy czy istnieje możliwość
by każdy zapłacił osobno za siebie, jest to bowiem rozwiązanie wygodne dla
klienta w przypadku większej grupy osób. Dla obsługi chyba już nie, gdyż pani
powiedziała, że lepiej jeżeli dostaniemy jeden wspólny rachunek, gdyż nie
pamięta już kto jaki napój zamawiał. Ostatnio w Le Loft nie było z tym żadnych
problemów, więc jak to mówią - dla chcącego nic trudnego...Minus dla obsługi.
Po zebraniu zamówień zajęliśmy się rozmową. Po paru minutach wróciła kelnerka
by dopytać o jedno z zamawianych dań, nic dziwnego, zdarza się coś przeoczyć.
Po mniej więcej 20-25 minutach
zaczęto podawać nasze zamówienia. Tu mała uwaga, podczas wcześniejszych wizyt
zawsze czekałem na danie maksymalnie 15 minut, tym razem czas się wydłużył ze
względu na serwowanie posiłku ośmiu osobom jednocześnie. Dokładniej zaś
siedmiu, okazało się bowiem, iż mimo wcześniejszego dopytywania o jedno z dań,
kelnerka w ogóle go nie spisała lub zapomniała przekazać zamówienie do kuchni.
Naszej znajomej przyszło więc poczekać na swoją porcję chwilę dłużej (na
szczęście raptem 5-7 minut), mimo wszystko obsługa zarabia tego wieczoru
drugiego minusa. Szkoda, gdyż wszystkie moje wcześniejsze wizyty były pod tym
względem nienaganne.
Dania, tak jak pisałem wcześniej,
są dość duże, czym każdy jest miło zaskoczony. Na stole ląduje jednak tylko
jeden zestaw sosów, powinny być zaś minimum trzy, gdyż poza mną praktycznie
każdy zamówił mięsa. Biorę się za jedzenie. Papryczki faszerowane są
rewelacyjne! Serwowane na zimno, choć wstępnie chyba podpiekane, zachwycają
swoją miękkością i smakiem nadzienia. Ser jest dość pikantny, jednocześnie
rozpływa się w ustach. Zdecydowanie polecam. Sałatka serbska nie zrobiła już na
mnie tak dużego wrażenia. To zwykła kompozycja pomidora, cebuli, ogórka,
papryczek i oliwy. Czuć, że wszystkie składniki są świeże i za to należy się
plus, dodano jednak nieco zbyt dużo octu winnego. Jednym może to odpowiadać,
innym nie. Ja preferowałbym nieco delikatniejszy smak. A co sądzi reszta o
swoich daniach? Większość jest w miarę zadowolona, choć jedna koleżanka dostaje
niestety lekko niedopieczone cevapcici, drugiej zaś brakuje w smaku mięsa
wyrazistości, werdykt – powinno być lepiej i mocniej doprawione. Ja akurat na
mięsa nie mogłem nigdy narzekać, ale jak wiadomo, o gustach się nie dyskutuje.
Tak jak wspominałem wcześniej, trzeba mieć na uwadze, że zarówno cevapcici jak
i bryzol w formie podstawowej nie są zbyt wyszukanymi daniami.
Pomimo już przepełnionego żołądka
zamawiam deser – banana pieczonego w koniaku z bitą śmietaną. Poza mną na
słodkości decydują się jeszcze dwie osoby, na stół trafi więc również baklava.
Banan był smaczny, mam jednak wątpliwości czy faktycznie pieczono go w koniaku,
spodziewałem się że będzie nim między innymi polany lub chociaż wyczuję alkohol
w smaku, tak się jednak nie stało. Deser był za to estetycznie podany –
przyozdobiony bitą śmietaną i polany obficie płynną czekoladą, o czym o dziwo
nie wspomina menu. Może więc całkowicie zastąpiono koniak czekoladą?
Dodam jeszcze, że od godziny
20.00 w piątki i soboty, co nie ominęło i nas, posłuchać można na żywo
bałkańskiej muzyki. W głównej sali występuje bowiem wówczas duet
wokalno-gitarowy, który z pewnością umili chwile spędzone przy stoliku.
Za kolację dla 8 osób przyszło
nam ostatecznie zapłacić 293zł, rachunek podano w porcelanowej szkatułce wypełnionej
cukierkami, miły gest na zakończenie kulinarnego wieczoru. Ostateczna kwota
widniejąca na paragonie nie była wg mnie wygórowana. Poza głównymi daniami
kilka osób zamówiło bowiem dodatki, desery, czy droższe piwa. Dla porównania,
podczas jednej z wcześniejszych wizyt w tej restauracji przyszło mi zapłacić
44zł za dwa dania z frytkami i bukietami surówek + napoje. Trzeba przyznać, że
22zł za obfity, stosunkowo smaczny obiad to niewiele.
Rekapitulując, restaurację
Montenegro oceniam raczej pozytywnie, choć niestety lokal nie ustrzegł się
również kilku błędów. Zdecydowanie nie przypadł mi do gustu ogródek jak i
trochę staroświecki, nieprzemyślany wystrój wnętrz. Także obsługa, choć tylko
podczas jednej z pięciu wizyt, nie spisała się na medal. Brak możliwości
rozdzielenia rachunku na każdego z biesiadników można jeszcze pominąć, gorzej z
przeoczeniem jednego z zamówień. No cóż, za błędy się płaci, w najlepszym
wypadku mniejszym napiwkiem lub jego brakiem. Po stronie plusów wskazać należy
bardzo korzystne ceny oferowanych dań, bogate menu, duże porcje i dość dobrą
lokalizację. Co do samego jedzenia – opinie uczestników ostatniego wieczoru
były podzielone. Ja raczej się nie zawiodłem, zarówno teraz jak i wcześniej. W
Montenegro można bowiem dość tanio i smacznie najeść się do syta, co
ważniejsze, mało który lokal w Łodzi ma w swojej ofercie dania bałkańskie,
Montenegro ma ich zaś bez liku. Restauracja będzie dobrym miejscem na
niedzielny obiad z rodziną, spotkanie we dwoje czy wieczór w nieco większym
gronie znajomych.
Ocena:
Jedzenie: 6,5/10
Wystrój: 4/10
Obsługa: 6/10
Jakość/cena: 8/10
Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na:
http://montenegro.lodz.pl