wtorek, 27 listopada 2012

The Dorsz British Fish & Chips Łódź - szybka rybka w Boat City

Łódzka ul. Traugutta to Mekka dla miłośników dobrego jedzenia. Wąski pasaż roi się bowiem od knajp i restauracji. To tutaj możemy spróbować węgierskich dań w Varosce, najeść i napić się do syta w Browarze Grill de Brasil, skosztować rewelacyjnych włoskich potraw w Locandzie czy bardziej znanych polskich obiadów w Chłopskim Jadle. Tutaj też mieści się tani i przyjemny bar Paragon jak i znana wszystkim klubo-kawiarnia Owoce i Warzywa. Pod numerem 9 znajdziemy zaś lokal serwujący szybką kuchnię brytyjską, czyli popularne na całym świecie ryby z frytkami. Mowa o The Dorsz British Fish & Chips.
Z zewnątrz knajpka prezentuje się bardzo przyjemnie i angielsko, kojarząc się z pubami jakie widzimy w brytyjskich filmach czy pamiętamy z reklam piwa Dog in the Fog. Odnowiona, pomalowana na ciemny brąz elewacja, neonowy szyld i duże okna z łukami, z których sączy się ciepłe światło, zachęcają do wstąpienia - szczególnie w jesienne lub zimowe wieczory. Wewnątrz czar ten jednak pryska. W środku jest czysto i schludnie, jednak mało brytyjsko. Światło jest w rzeczywistości bardzo jasne i zimne. Na szarych ścianach wiszą komiksowe plakaty w żaden sposób nie związane z GB ani jedzeniem, wyróżnia się tylko kilka prac Banksy’iego i flaga UK. Zasiąść możemy przy kolorowych stolikach na w miarę wygodnych kanapach z poduszkami lub twardych krzesłach. Szkoda, że w knajpie nie jest zbyt gustownie ani przytulnie. Od razu czuć, że to miejsce raczej na szybki posiłek niż dłuższe przesiadywanie z kumplami przy piwku. Szkoda...

       Czas zerknąć w menu – to przyjdzie nam zaś przeczytać na wielkiej tablicy znajdującej się przy drzwiach i po prawo od otwartej kuchni. Jak na bar szybkiej obsługi przystało, dania zamawia się przy kasie, a rola obsługi ogranicza się jedynie do ich podania do stolika. Wybrać możemy oczywiście specjał lokalu, czyli dorsza w dwóch odmianach – plamiaka lub atlantyckiego. Jest także filet z miruny, nuggetsy rybne lub drobiowe, kiełbaski, smakowicie wyglądająca zupa z owoców morza, czy czerwony barszczyk. Znajdziemy też parę mniejszych przekąsek w stylu krążków cebulowych, kalmarów czy krewetek z sosem. Nie zabrakło również sałatek, napojów bezalkoholowych i stosunkowo tanich piw (większość w cenie 5zł). Do większości dań podawane są frytki. Ceny bardzo przystępne, szczególnie, że nawet mała porcja ryby z frytkami (15zł) jest w rzeczywistości spora i większość osób, a już na pewno kobiet, w zupełności się nią zadowoli.

           Na dania nie przyjdzie długo czekać. Na ogół już po 5-10 minutach, wypełnione po brzegi półmiski lądują na naszym stoliku. Ryba jest dobrze przygotowana i opieczona, chrupiąca panierka i idealnie kruchy filet momentalnie znikają z talerzy. Muszę jednak ostrzec tych, którzy nie mieli okazji jeść ryby serwowanej w Wielkiej Brytanii w typowym chippie. Ta w The Dorsz jest bowiem przyrządzana w identyczny sposób (przez brytyjczyka zresztą) – jest więc bardzo tłusta (ryby morskie zresztą zawsze są tłustsze od słodkowodnych) i z założenia nie przyprawiana. Anglicy bowiem fish & chips przeważnie tylko mocno solą, skrapiają całość sokiem z cytryny lub octem słodowym. Dlatego też, jeżeli oczekujecie bardziej wyrafinowanych smaków, koniecznie zamówcie do dania zestaw niedrogich dipów. Inaczej możecie być zawiedzeni mało wyrazistym smakiem ryby. Powiedzmy sobie szczerze, nie ma ona prawie w ogóle smaku... i szczerze, mogłaby być ciutkę mniej tłusta. Z drugiej strony, jak to mówią, rybka lubi pływać nawet po śmierci, stąd też smaży się ją w głębokim tłuszczy, a śledzika zapija wódeczką ;)
Nieodłącznym elementem dań w The Dorsz są frytki. Według mnie, jedne z lepszych w mieście (może poza belgijskimi) – grubo krojone, lekko chrupiące z zewnątrz i miękkie w środku – polecam z dipami, serem lub sosem curry. Rewelacja!

       Słowo końcowe – The Dorsz British Fish & Chips to dobra alternatywa dla oklepanych pizzeri, kebabów, chińczyków i Mc Donaldów. Na Traugutta 9 możemy zjeść szybko i nieco tylko drożej niż w innych fastfoodach (lecz nadal tanio). Przy okazji, to jedno z nielicznych miejsc w centrum, które zajmuje się serwowaniem ryby. Kolejną zaletą są tanie piwa i dobre frytki. Stąd też, lokal jest wg mnie idealnym miejscem na beforek przed piątkową imprezą, czy szybki obiad w przerwie pracy lub między zajęciami. Szkoda tylko, że wystrój jest mało przytulny i nieciekawy a frytki i ryba troszkę za tłuste. Z pewnością znajdzie się sporo osób, które stwierdzą nawet że niesmaczna. W mojej grupie opinie na temat knajpy były bardzo podzielone, część osób była niezadowolona. Osobiście uważam, że jeżeli od czasu do czasu lubisz się niezdrowo najeść i napić do syta, to mimo wszystko powinieneś wstąpić do The Dorsz British Fish & Chips. Jeżeli zaś nie przepadasz za rybami i tłustym jedzeniem to odpadasz z gry - zmykaj czym prędzej do Green Waya na herbatkę i sałatkę!

EDIT z kwietnia: Ceny skoczyły w górę średnio o 1-2zł. Do zestawów serwowany jest niezjadliwy krem z zielonego groszku. Ryba nadal bez większego smaku, wystrój również...

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć lokalu i logo. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na The Dorsz Fish & Chips

wtorek, 13 listopada 2012

Restauracja SerVantka Łódź - kuchnia rosyjska i ukraińska

            Do SerVantki (strona www) pierwszy raz wybraliśmy się zaraz po nieudanej kolacji w Ganeshu. Tak się bowiem złożyło, że lokal mieści się pod tym samym numerem, tyle że w bramie (Piotrkowska 55). Wówczas to wstąpiliśmy tam tylko by schronić się przed deszczem i wypić po piwku. Co ciekawe, okazało się, że restauracja może być idealnym miejscem na spotkanie przy złocistym trunku, szczególnie gdy wszystkie puby w mieście już pękają w szwach. Wystrój lokalu i przemiła atmosfera wzięły górę, postanowiliśmy więc wybrać się do SerVantki raz jeszcze, tym razem na typową kolację.
        Lokal mieści się na samym końcu wspomnianej bramy przy Piotrkowskiej 55. Umiejscowienie jest więc idealne – w samym sercu miasta a jednocześnie z dala od weekendowego zgiełku samego deptaka. Co ciekawe, SerVantka jest przykładem na to, że nawet w brzydką bramę, można wcisnąć stosunkowo estetyczny budyneczek. Wewnątrz miło, przytulnie i ciepło. Z głośników sączy się spokojna muzyka. Panuje iście domowa atmosfera. Na pierwszy rzut oka wystrój może się kojarzyć bardziej z herbaciarnią niż restauracją. W niczym to jednak nie przeszkadza. Na podłodze kafelki ułożone w estetyczne wzory, wygodne fotele z obiciami i stoliki maści wszelakiej przykryte obrusami, sporo zieleni, bardzo przyjemne oświetlenie. Jest także kominek z prawdziwego zdarzenia, bałałajki i inne instrumenty strunowe na ścianach, a co najważniejsze antresola dodająca wnętrzu charakteru. Na antresoli zaś kilka stolików dla gości, którzy nie zmieścili się na dole lub chcą patrzeć na wszystko z góry ;) Brawa należą się także za łazienkę utrzymaną w klimacie reszty wnętrz. Prawdę powiedziawszy to najładniejsza lokalowa ubikacja z jakiej przyszło mi w Łodzi skorzystać (jest nawet krem do rąk).
            Przejdźmy jednak do konkretów. Menu (plik pdf) prezentuje się bardzo ciekawie. Restauracja serwuje bowiem kuchnię polską i wschodnioeuropejską z dużym naciskiem na dania rosyjskie i ukraińskie. To miła odskocznia od tego, co podaje się w większości niewyróżniających się lokali w mieście. W SerVantce skosztować można zaś takich specjałów jak wertuny, bliny, pielmieni, ozorki czy perliczki, nie zabrakło również ryb, sałatek i konkretnej sztuki mięsa. Kuszą zupy z rosyjską solanką i barszczem ukraińskim na czele, a do tego wszystkiego zamówić możemy dobre piwo zza wschodniej granicy, czy butelkę gruzińskiego wina. Nie zabrakło również czegoś mocniejszego ;) Menu po polsku, rosyjsku i angielsku.
             Tego wieczoru zdecydowałem się na dwa dania. Na pierwszy ogień poszedł specjał łódzki, czyli kapuśniak z prażokami, main dish stanowić zaś miały pierogi z soczewicą i prażonym słonecznikiem, do picia Obolon - ukraińskie piwo niefiltrowane. Zanim otrzymaliśmy nasze potrawy, poczęstowano nas (po dość długim od złożenia zamówienia czasie) darmową mimi przystawką – czymś na kształt grzanek z chrzanem. Niestety na dania główne też przyszło nam długo czekać - nieco ponad 45 min od złożenia zamówienia, choć na obronę Servantki napisać muszę, że w restauracji było akurat sporo gości. Poza tym, czas oczekiwania był jedynym mankamentem jakiego mógłbym się dopatrzeć tego wieczoru.
            Potrawy były bowiem wyśmienite. Kapuśniak lekko kwaśny, bez nadmiaru kapusty, czyli taki jak lubię. Prażoki oddzielnie podane i zupełnie inne od tych, które wspominam z obiadów u babci. Choć wolę wersję klasyczną – podpieczonych, tłuczonych ziemniaków z mąką i tłuszczem, to opcja podania w Servantce – małe, mocno opieczone i obtoczone w panierce(?) kuleczki ziemniaczane, również przypadła mi do gustu. Kapuśniak i prażoki były bardzo dobre, a pierogi? Te były idealne. Apetycznie podane i przyozdobione ziarenkami granatu, smakowały kapitalnie. Porcja była stosunkowo duża, ciasto miało poprawną, lekko kleistą konsystencję a farsz wręcz rozpływał się w ustach. Idealnym dopełnieniem smaku była posypka z prażonego w maśle słonecznika. Do tego perfekcyjnie schłodzone piwko – polecam! Co ważniejsze, praktycznie nie było osoby z naszego grona, której zamówione dania by nie smakowały. Skosztowałem jeszcze pstrąga w sosie kurkowym kolegi – również bez zastrzeżeń!
            Cieszy nie tylko smak potraw ale i niewygórowane ceny. Za zupę z prażokami, pierogi i ukraińskie piwo przyszło mi zapłacić łącznie 38zł. Pobieżnie wertując menu znajdzie się jednak sporo pozycji, na które, nawet z napojem, nie powinniśmy wydać więcej niż 25-30zł. Najbardziej atrakcyjna jest zaś opcja 3-daniowych zestawów obiadowych w cenie 19,90zł obowiązująca codziennie od godziny 12 do 16. Ci co chcą wydać trochę więcej, zawsze mogą skusić się zaś na perliczkę w sosie jabłkowo-morelowym J Na koniec dodam tylko, że kelnerka nie widziała najmniejszego problemu w tym, by każdy z osobna zapłacił za swoje zamówienie.
            Podsumowując, nasza kolacja w SerVantce należała do jednej z najbardziej udanych. Nikt nie miał zastrzeżeń do jedzenia ani do panującej w restauracji atmosfery. Jedyny niedosyt może stanowić nieco zbyt długi okres oczekiwania na dania. Mam jednak nadzieję, że spowodowane to było wyłącznie sporą tego wieczoru ilością gości, dodatkowo przesiadujących w licznych grupach (co na ogół wiąże się z podaniem wszystkich dań w tym samym czasie). Warto było jednak poczekać! Servantkę mogę śmiało polecić każdemu, kto chce spróbować bogatej i smacznej kuchni naszych wschodnich sąsiadów, odpocząć od miejskiego zgiełku i zaznać trochę ciszy i spokoju. To idealne miejsce na romantyczną kolację we dwoje, rodzinne spotkanie czy filiżankę dobrej kawy i szarlotkę domowej roboty. Bez wątpienia będę stałym bywalcem lokalu, czego życzę i Wam!

EDIT z 28.10.2013: Dzisiaj po raz kolejny wybraliśmy się do Servantki (to już czwarta wizyta). Dania jak zwykle przepyszne. Mnie szczególnie przypadły do gustu czeburieki krymskie serwowane z baraniną i cebulą:
     Trochę zawiodła mnie jednak zmiana wnętrz lokalu. Ściany odmalowano bowiem na pomarańczowo, co w moim odczuciu nie wyszło restauracji na dobre...Kolor jest zbyt krzykliwy i zupełnie nie pasuje mi do profilu Servantki. Na domiar złego z południowej ściany zdjęto wszelkie ozdoby, pozostawiająć gołą, nierówno pomalowaną ścianę. Mam nadzieję, że wkrótce zostanie to poprawione...

Zapraszamy do polubienia nas na Facebooku: https://www.facebook.com/foodfetishpolodzku

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć lokalu i logo. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://www.servantka.pl