poniedziałek, 17 września 2012

Restauracja Montenegro Łódź – kulinarne Bałkany w centrum Polski



Zeszłoroczny urlop przyszło mi spędzić na ponad dwutygodniowym podróżowaniu po Serbii i Czarnogórze. Pomijając wspaniałe góry, urocze, malownicze miasteczka i ciepłe morze, miałem również przyjemność zapoznać się z tutejszą kuchnią regionalną. Bałkańskie przysmaki, choć nie należą do wyszukanych, przypadły mi do gustu. Po powrocie długo wspominałem wyśmienite sery, domową szynkę, przednie wina i klasyczne dania mięsne, takie jak cevapcici czy pljeskavicę. Dlatego też, w niecały miesiąc po przybyciu do kraju, zdecydowałem się odwiedzić Montenegro (http://montenegro.lodz.pl) – łódzki lokal serwujący typową kuchnię bałkańską. Od tego czasu w restauracji byłem już pięć razy, w tym również w ostatnią sobotę podczas większego spotkania ze znajomymi, mogę więc napisać kilka słów na temat moich odczuć związanych z tym miejscem.
            Lokal usytuowany jest w centrum miasta, przy ulicy Wólczańskiej 51 – naprzeciwko znanej wszystkim pubo-pizzerii Dwie Dłonie. Zaparkować można na niewielkim parkingu przed samą restauracją lub po drugiej stronie ulicy na wydzielonym pasie postojowym (niestety z parkometrem). Dojazd komunikacją miejską nie będzie stanowić problemu, wystarczy dojechać jakimkolwiek tramwajem lub autobusem na przystanek Kościuszki/Struga, knajpa znajduje się 5 minut pieszo od miejsca w którym wysiadamy z tramwaju.
Budynek nie prezentuje się zbyt okazale, jest zresztą dzielony między restaurację i inne instytucje. Na zewnątrz, w sezonie letnim, grill i duży parasol, mające stanowić namiastkę ogródka, niestety okolica mało ciekawa, w pobliżu ulica o średnim natężeniu ruchu i typowe dla miasta szare kamienice. Stąd, choć Montenegro odwiedzałem już kilkakrotnie, nie przyszło mi jeszcze zająć miejsca pod parasolem Żywca. Wewnątrz nieco lepiej, jednak do ideału sporo brakuje. Wystrój wzbudził we mnie bardzo mieszane uczucia. Przydałoby się więcej finezji, polotu i dobrego smaku, tak by miejsce to miało bardziej bałkański charakter. Na podłodze panele, na panelach zaś proste krzesła i stoły w kolorze bardzo ciemnego brązu, poprzykrywane białymi obrusami. Ściany pokryte lakierowanymi deskami w kolorze zbliżonym do koloru mebli. Wygląda to dość staroświecko i przygnębiająco, szczególnie gdy w lokalu prawie nikogo nie ma. W restauracji zawieszono kilka zdjęć i obrazków z Czarnogóry o niejednolitym charakterze i formie wykonania. Większe wrażenie robi jedynie północna ściana dużej sali pokryta kamieniem, będącym jednocześnie surowcem dla płaskorzeźby przedstawiającej monastyr Ostrog – wygląda to dość ciekawie. Obok kominek, który służy chyba jedynie za ozdobę, w środku znalazła się bowiem beczułka z czarnogórskim Vranaciem. Nieopodal stoi zaś mała, szklana i nieco tandetna gablotka z butelkami win. Po prawo przejście do drugiej, mniejszej sali, w której poza stolikami znalazł się również dość dobrze zaopatrzony bar. Toaleta na korytarzu, wspólna dla lokalu i innych instytucji w budynku kojarzy się z łazienkami szkolnymi - rzędy kabin, pisuary, ogólnie tak sobie. W restauracji jest także mała sala vipowska, która w sezonie letnim stanowi łącznik między ogródkiem a salą główną. Te właśnie miejsca przyszło nam zarezerwować (działa elektroniczna rezerwacja na stronie www) ostatniego wieczoru. Salka jest idealna na spotkania biznesowe, szczególnie że można ją zamknąć tak by odciąć się od ewentualnego gwaru głównej sali lub dla zwykłego zachowania prywatności spotkania. W sobotę wszystko było gotowe na nasze przyjście – stoliki były ładnie zastawione, na każdym znajdowały się sztućce, kieliszki do wina i wódki a także duże bordowo-beżowe serwetki.
Po zajęciu miejsc przyszła kelnerka, która przy okazji przeniosła do naszej sali wieszak na ubrania. Wręczono nam karty menu i spytano czy chcemy zamówić coś do picia. Poprosiliśmy o chwilkę czasu na podjęcie decyzji, czekaliśmy zresztą jeszcze na ostatnich znajomych. Jeżeli chodzi o napoje to ich wybór jest spory. Szczególne, jeżeli chodzi o napoje alkoholowe. W menu znalazły się bowiem zarówno wódki czyste i kolorowe, whisky, brandy, drinki jak i czarnogórskie wina i niestety już bardziej nam znane piwa, w tych ostatnich ciekawszą pozycją jest jedynie Paulaner w cenie 10zł na którego tego wieczoru się zdecydowałem. Wraz z napojami przybyła druga kelnerka, która zaproponowała nam półmiski z mieszanką grillowanych mięs Montenegro (1,5kg mięsa na półmisek). My jednakże odmówiliśmy i poprosiliśmy o jeszcze chwilę czasu na podjęcie decyzji. Menu jest bowiem dość obszerne. Najwięcej miejsca zajmują w nim właśnie mięsa, nie zabrakło jednak również ryb jak i licznych sałatek, znalazły się także przekąski na zimno i ciepło, desery i ciorby, czyli zupy bałkańskie.
Jako, że w Montenegro byłem już kilka razy, miałem przyjemność skosztować klasycznego cevapcici, czyli grillowanych paluchów z mięsa siekanego, podobnych nieco do naszego kotleta mielonego, zarówno pod względem popularności tego dania w Czarnogórze jak i jego dość zbliżonego do naszego kotleta smaku. Jadłem także pljeskavicę (bryzol) w wersji klasycznej, na ostro jak i z dodatkiem sera i szynki. Większość dań dostępna jest w dwóch cenach. Niższa oznacza mniejszą porcję. Dla przykładu, typowe cevapi z frytkami lub ziemniakami (te bowiem są wliczane w cenę) kosztuje 15zł lub 21zł w zależności od wielkości dania, przy czym na uwadze należy mieć fakt, że małe porcje są w rzeczywistości dość obszerne, o dużych nawet nie wspomnę. Choć jestem facetem, zawsze w pełni najadam się małą porcją do której dodatkowo biorę bukiet surówek. Do mięs dodawany jest także w osobnych miseczkach biały i czerwony sos. Jak widać cena takich dań jest więc bardzo atrakcyjna – pamiętać jednak należy, że cevapcici czy pljeskavia nie są zbyt wyszukane pod względem smaku czy formy – to raczej odpowiednik naszego schabowego, czy mielonego z ziemniakami – swoisty must-eat kuchni bałkańskiej Jeżeli wasze podniebienia szukają bardziej wyrafinowanego połączenia składników, radzę jednak wybierać inne pozycje z karty (menu dostępne pod adresem http://tnij.com/dcdUt) Ja zdecydowałem się na papryczki faszerowane serem na ostro i sałatkę serbską. Reszta znajomych postawiła na bardziej klasyczne dania mięsne. Przy okazji spytaliśmy czy istnieje możliwość by każdy zapłacił osobno za siebie, jest to bowiem rozwiązanie wygodne dla klienta w przypadku większej grupy osób. Dla obsługi chyba już nie, gdyż pani powiedziała, że lepiej jeżeli dostaniemy jeden wspólny rachunek, gdyż nie pamięta już kto jaki napój zamawiał. Ostatnio w Le Loft nie było z tym żadnych problemów, więc jak to mówią - dla chcącego nic trudnego...Minus dla obsługi. Po zebraniu zamówień zajęliśmy się rozmową. Po paru minutach wróciła kelnerka by dopytać o jedno z zamawianych dań, nic dziwnego, zdarza się coś przeoczyć.
Po mniej więcej 20-25 minutach zaczęto podawać nasze zamówienia. Tu mała uwaga, podczas wcześniejszych wizyt zawsze czekałem na danie maksymalnie 15 minut, tym razem czas się wydłużył ze względu na serwowanie posiłku ośmiu osobom jednocześnie. Dokładniej zaś siedmiu, okazało się bowiem, iż mimo wcześniejszego dopytywania o jedno z dań, kelnerka w ogóle go nie spisała lub zapomniała przekazać zamówienie do kuchni. Naszej znajomej przyszło więc poczekać na swoją porcję chwilę dłużej (na szczęście raptem 5-7 minut), mimo wszystko obsługa zarabia tego wieczoru drugiego minusa. Szkoda, gdyż wszystkie moje wcześniejsze wizyty były pod tym względem nienaganne.
Dania, tak jak pisałem wcześniej, są dość duże, czym każdy jest miło zaskoczony. Na stole ląduje jednak tylko jeden zestaw sosów, powinny być zaś minimum trzy, gdyż poza mną praktycznie każdy zamówił mięsa. Biorę się za jedzenie. Papryczki faszerowane są rewelacyjne! Serwowane na zimno, choć wstępnie chyba podpiekane, zachwycają swoją miękkością i smakiem nadzienia. Ser jest dość pikantny, jednocześnie rozpływa się w ustach. Zdecydowanie polecam. Sałatka serbska nie zrobiła już na mnie tak dużego wrażenia. To zwykła kompozycja pomidora, cebuli, ogórka, papryczek i oliwy. Czuć, że wszystkie składniki są świeże i za to należy się plus, dodano jednak nieco zbyt dużo octu winnego. Jednym może to odpowiadać, innym nie. Ja preferowałbym nieco delikatniejszy smak. A co sądzi reszta o swoich daniach? Większość jest w miarę zadowolona, choć jedna koleżanka dostaje niestety lekko niedopieczone cevapcici, drugiej zaś brakuje w smaku mięsa wyrazistości, werdykt – powinno być lepiej i mocniej doprawione. Ja akurat na mięsa nie mogłem nigdy narzekać, ale jak wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. Tak jak wspominałem wcześniej, trzeba mieć na uwadze, że zarówno cevapcici jak i bryzol w formie podstawowej nie są zbyt wyszukanymi daniami.
Pomimo już przepełnionego żołądka zamawiam deser – banana pieczonego w koniaku z bitą śmietaną. Poza mną na słodkości decydują się jeszcze dwie osoby, na stół trafi więc również baklava. Banan był smaczny, mam jednak wątpliwości czy faktycznie pieczono go w koniaku, spodziewałem się że będzie nim między innymi polany lub chociaż wyczuję alkohol w smaku, tak się jednak nie stało. Deser był za to estetycznie podany – przyozdobiony bitą śmietaną i polany obficie płynną czekoladą, o czym o dziwo nie wspomina menu. Może więc całkowicie zastąpiono koniak czekoladą?
Dodam jeszcze, że od godziny 20.00 w piątki i soboty, co nie ominęło i nas, posłuchać można na żywo bałkańskiej muzyki. W głównej sali występuje bowiem wówczas duet wokalno-gitarowy, który z pewnością umili chwile spędzone przy stoliku.
Za kolację dla 8 osób przyszło nam ostatecznie zapłacić 293zł, rachunek podano w porcelanowej szkatułce wypełnionej cukierkami, miły gest na zakończenie kulinarnego wieczoru. Ostateczna kwota widniejąca na paragonie nie była wg mnie wygórowana. Poza głównymi daniami kilka osób zamówiło bowiem dodatki, desery, czy droższe piwa. Dla porównania, podczas jednej z wcześniejszych wizyt w tej restauracji przyszło mi zapłacić 44zł za dwa dania z frytkami i bukietami surówek + napoje. Trzeba przyznać, że 22zł za obfity, stosunkowo smaczny obiad to niewiele.
Rekapitulując, restaurację Montenegro oceniam raczej pozytywnie, choć niestety lokal nie ustrzegł się również kilku błędów. Zdecydowanie nie przypadł mi do gustu ogródek jak i trochę staroświecki, nieprzemyślany wystrój wnętrz. Także obsługa, choć tylko podczas jednej z pięciu wizyt, nie spisała się na medal. Brak możliwości rozdzielenia rachunku na każdego z biesiadników można jeszcze pominąć, gorzej z przeoczeniem jednego z zamówień. No cóż, za błędy się płaci, w najlepszym wypadku mniejszym napiwkiem lub jego brakiem. Po stronie plusów wskazać należy bardzo korzystne ceny oferowanych dań, bogate menu, duże porcje i dość dobrą lokalizację. Co do samego jedzenia – opinie uczestników ostatniego wieczoru były podzielone. Ja raczej się nie zawiodłem, zarówno teraz jak i wcześniej. W Montenegro można bowiem dość tanio i smacznie najeść się do syta, co ważniejsze, mało który lokal w Łodzi ma w swojej ofercie dania bałkańskie, Montenegro ma ich zaś bez liku. Restauracja będzie dobrym miejscem na niedzielny obiad z rodziną, spotkanie we dwoje czy wieczór w nieco większym gronie znajomych.

Ocena:
Jedzenie: 6,5/10
Wystrój: 4/10
Obsługa: 6/10
Jakość/cena: 8/10

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://montenegro.lodz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz