środa, 26 września 2012

Czy Grek Zorba odwiedziłby Kamari? - Czyli o łódzkiej restauracji serwującej śródziemnomorskie specjały


Kolejny wieczór kulinarny ze znajomymi przyszło mi spędzić w Kamari (www.restauracjakamari.pl), stosunkowo nowej restauracji, specjalizującej się tylko i wyłącznie w kuchni greckiej. Lokal usytuowany jest w samym sercu miasta, przy ulicy Piotrkowskiej 15. Dojechać możemy więc bez problemu komunikacją miejską jak i samochodem, ten przyjdzie nam jednak zostawić na Placu Wolności lub jednej z najbliższych restauracji przecznic – ulicy Rewolucji 1905 lub na Jaracza (za dnia mogą być problemy z miejscami parkingowymi).
Wnętrze prezentuje się bardzo okazale. Urządzone w greckim stylu, na szczęście bez zbędnego przepychu. Dominuje charakterystyczna biel połączona z intensywnym błękitem - zestawienie dobrze znane każdemu, kto choć raz odwiedził Grecję, a w szczególności zawitał na Santorini. Przyjemne oświetlenie, proste lecz wygodne krzesła, bardzo ciekawie zaaranżowana przestrzeń pod sufitem, zawieszone na ścianach niebieskie okiennice z dzbankami i butelkami, a także podłoga będąca połączeniem płytek i czarnych kamyczków ułożonych tak, by stanowić drogę przez cały lokal – wszystko to zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Taki wystrój sprawia, że w restauracji jest przytulnie i chciałoby się w niej zostać na dłużej. Z głośników sączy się grecka muzyka a dopełnieniem śródziemnomorskiego klimatu mógłby być już chyba tylko widok na morze i przechadzające się po lokalu koty :) Dodatkowymi atutami Kamari są: szybkie, darmowe wi-fi, schludna łazienka, klimatyzacja i ogrzewanie podłogowe.
           Plusem lokalu jest również miła i sprawna obsługa. Po zajęciu miejsc przyszła pani, która wręczyła nam karty dań. Wiedziała także kiedy byliśmy gotowi na złożenie zamówienia i potrafiła pomóc w wyborze pozycji kulinarnych. Menu jest stosunkowo obszerne, znalazły się w nim przystawki, zupy, typowe dania greckie, sałatki, ryby, makarony jak i mięsa z grilla. Są także mniejsze zestawy dla dzieci, desery i co istotne, potrawy z produktów bezglutenowych – brawo! Na uwagę zasługuje również szeroki wachlarz napojów alkoholowych z Mythosem, Metaxą i greckimi winami na czele.
Choć w Grecji byłem już dwa razy to kulinarnie zawsze kojarzyła mi się wyłącznie z fetą, oliwkami, sałatkami i gyrosem polanym jakże nielubianym przeze mnie tzatziki. Dlatego też z menu (www.restauracjakamari.pl/pl/menu) postanowiłem wybrać mniej znane pozycje. Przystawka – tomatokieftedes, czyli kotleciki warzywne w cieście z miętą posypane kozim serem, danie główne – giouvetsi, grillowany kurczak z makaronem w kształcie ryżu i świeżymi pomidorami. Inni zamawiają sery, gyrosy i szaszłyki drobiowe z dodatkami (frytki, ryż, pita, zapiekane ziemniaczki do wyboru w cenie dania głównego gratis)
Po chwili na stole zawitały zamówione przez nas napoje i szybka, darmowa przystawka – pieczywo opiekane z sosem tzatziki, miło. Niewiele później obsługa przynosi przystawki. Moje tomatokieftedes jest niestety bardzo przeciętne - ładnie podane, nie ma jednakże prawie w ogóle smaku. Nie czuć ani warzyw, ani mięty, ani ciasta piwnego, rozczarowany mogę porównać to do nieprzyprawionego placka ziemniaczanego - zdecydowanie odradzam. Skosztowałem jeszcze Halloumi, czyli grillowanego sera owczego koleżanki – o wiele lepsza przystawka od mojej.
Po zjedzeniu kelnerka sprząta talerze, a jakieś 5 minut później na stolik trafiają pierwsze główne dania (łączny czas oczekiwania na główne danie – ok. 15 minut). Pani zapomina niestety o nowych zestawach sztućców, na szczęście po delikatnym zwróceniu uwagi szybko je przynosi wraz z ostatnimi talerzami. Porcje są przeciętnej wielkości. Dla większości osób będą wystarczające, głodomorom polecam jednak zamówić przed głównym daniem jakąś zupę lub większą przystawkę. Moje giouvetsi było stosunkowo dobre, kurczak i ryż nie były rozgotowane, sos również mi smakował, ogólnie danie bardzo zbliżone w smaku do spaghetti napoli kurczakiem. Na widelec nadziałem także nieco gyrosu kolegi – tutaj niestety sytuacja jak z moją przystawką, jak dla mnie mięso, choć ładnie wypieczone i soczyste, było zdecydowanie za słabo doprawione. Skosztowałem także szaszłyku drobiowego znajomej – całkiem niezły, z pewnością lepiej przyprawiony niż gyros. Mięsa są serwowane z  tzatziki, który z pewnością ratuje sytuację, ja jednak nie przepadam za większością białych sosów.
Na zdjęciu po lewo moje danie - giouvetsi, po prawo szaszłyk drobiowy z ryżem i sosem tzatziki
Po zjedzeniu przyszedł czas na rachunek. Ten bez problemu mogliśmy rozdzielić na każdego z uczestników kolacji. Ceny w Kamari są umiarkowane. Większość dań głównych oscyluje w granicach 23-25zł, znajdą się jednak również dania tańsze i droższe, za drogie są zaś w moim odczuciu niektóre przystawki (w tym wybrana przeze mnie). Za kolację (przystawka + danie główne + Nestea)  przyszło mi zapłacić 33zł.
Słowem podsumowania, Kamari to ciekawa propozycja dla każdego, kto chce spróbować specjałów kuchni śródziemnomorskiej. Na duży plus zasługuje bardzo, ale to bardzo dobry wystrój wnętrz a także miła, fachowa obsługa, której nie można prawie nic zarzucić. Korzystne jest również ulokowanie restauracji w samym centrum Łodzi. Jeżeli chodzi o jedzenie, to większość osób z którymi odwiedziłem lokal nie miała do niego zastrzeżeń i stwierdziła, że w Kamari można smacznie zjeść. Osobiście nie do końca podzielam tę opinię, wolałbym bowiem by potrawy były lepiej doprawione i bardziej wyraziste w smaku (z czym zgodził się jeden z uczestników kolacji). Niektóre dania powinny być również nieco tańsze, szczególnie, że nie każdą pozycją z karty można się najeść do syta. Ogólnie jednak z Kamari wyszedłem zadowolony i pewnie dam restauracji jeszcze szansę by zaskoczyć mnie smakiem innych potraw z bogatego i ciekawego menu greckiej kuchni.    

                                           Ocena:                                                                 
Jedzenie: 5,5/10 - Wystrój: 8/10 - Obsługa: 7/10 - Jakość/cena: 6/10

Zdjęcia dań autorstwa własnego, zdjęcia wnętrza lokalu pochodzą z oficjalnej strony internetowej restauracji. Więcej na: www.restauracjakamari.pl

poniedziałek, 17 września 2012

Restauracja Montenegro Łódź – kulinarne Bałkany w centrum Polski



Zeszłoroczny urlop przyszło mi spędzić na ponad dwutygodniowym podróżowaniu po Serbii i Czarnogórze. Pomijając wspaniałe góry, urocze, malownicze miasteczka i ciepłe morze, miałem również przyjemność zapoznać się z tutejszą kuchnią regionalną. Bałkańskie przysmaki, choć nie należą do wyszukanych, przypadły mi do gustu. Po powrocie długo wspominałem wyśmienite sery, domową szynkę, przednie wina i klasyczne dania mięsne, takie jak cevapcici czy pljeskavicę. Dlatego też, w niecały miesiąc po przybyciu do kraju, zdecydowałem się odwiedzić Montenegro (http://montenegro.lodz.pl) – łódzki lokal serwujący typową kuchnię bałkańską. Od tego czasu w restauracji byłem już pięć razy, w tym również w ostatnią sobotę podczas większego spotkania ze znajomymi, mogę więc napisać kilka słów na temat moich odczuć związanych z tym miejscem.
            Lokal usytuowany jest w centrum miasta, przy ulicy Wólczańskiej 51 – naprzeciwko znanej wszystkim pubo-pizzerii Dwie Dłonie. Zaparkować można na niewielkim parkingu przed samą restauracją lub po drugiej stronie ulicy na wydzielonym pasie postojowym (niestety z parkometrem). Dojazd komunikacją miejską nie będzie stanowić problemu, wystarczy dojechać jakimkolwiek tramwajem lub autobusem na przystanek Kościuszki/Struga, knajpa znajduje się 5 minut pieszo od miejsca w którym wysiadamy z tramwaju.
Budynek nie prezentuje się zbyt okazale, jest zresztą dzielony między restaurację i inne instytucje. Na zewnątrz, w sezonie letnim, grill i duży parasol, mające stanowić namiastkę ogródka, niestety okolica mało ciekawa, w pobliżu ulica o średnim natężeniu ruchu i typowe dla miasta szare kamienice. Stąd, choć Montenegro odwiedzałem już kilkakrotnie, nie przyszło mi jeszcze zająć miejsca pod parasolem Żywca. Wewnątrz nieco lepiej, jednak do ideału sporo brakuje. Wystrój wzbudził we mnie bardzo mieszane uczucia. Przydałoby się więcej finezji, polotu i dobrego smaku, tak by miejsce to miało bardziej bałkański charakter. Na podłodze panele, na panelach zaś proste krzesła i stoły w kolorze bardzo ciemnego brązu, poprzykrywane białymi obrusami. Ściany pokryte lakierowanymi deskami w kolorze zbliżonym do koloru mebli. Wygląda to dość staroświecko i przygnębiająco, szczególnie gdy w lokalu prawie nikogo nie ma. W restauracji zawieszono kilka zdjęć i obrazków z Czarnogóry o niejednolitym charakterze i formie wykonania. Większe wrażenie robi jedynie północna ściana dużej sali pokryta kamieniem, będącym jednocześnie surowcem dla płaskorzeźby przedstawiającej monastyr Ostrog – wygląda to dość ciekawie. Obok kominek, który służy chyba jedynie za ozdobę, w środku znalazła się bowiem beczułka z czarnogórskim Vranaciem. Nieopodal stoi zaś mała, szklana i nieco tandetna gablotka z butelkami win. Po prawo przejście do drugiej, mniejszej sali, w której poza stolikami znalazł się również dość dobrze zaopatrzony bar. Toaleta na korytarzu, wspólna dla lokalu i innych instytucji w budynku kojarzy się z łazienkami szkolnymi - rzędy kabin, pisuary, ogólnie tak sobie. W restauracji jest także mała sala vipowska, która w sezonie letnim stanowi łącznik między ogródkiem a salą główną. Te właśnie miejsca przyszło nam zarezerwować (działa elektroniczna rezerwacja na stronie www) ostatniego wieczoru. Salka jest idealna na spotkania biznesowe, szczególnie że można ją zamknąć tak by odciąć się od ewentualnego gwaru głównej sali lub dla zwykłego zachowania prywatności spotkania. W sobotę wszystko było gotowe na nasze przyjście – stoliki były ładnie zastawione, na każdym znajdowały się sztućce, kieliszki do wina i wódki a także duże bordowo-beżowe serwetki.
Po zajęciu miejsc przyszła kelnerka, która przy okazji przeniosła do naszej sali wieszak na ubrania. Wręczono nam karty menu i spytano czy chcemy zamówić coś do picia. Poprosiliśmy o chwilkę czasu na podjęcie decyzji, czekaliśmy zresztą jeszcze na ostatnich znajomych. Jeżeli chodzi o napoje to ich wybór jest spory. Szczególne, jeżeli chodzi o napoje alkoholowe. W menu znalazły się bowiem zarówno wódki czyste i kolorowe, whisky, brandy, drinki jak i czarnogórskie wina i niestety już bardziej nam znane piwa, w tych ostatnich ciekawszą pozycją jest jedynie Paulaner w cenie 10zł na którego tego wieczoru się zdecydowałem. Wraz z napojami przybyła druga kelnerka, która zaproponowała nam półmiski z mieszanką grillowanych mięs Montenegro (1,5kg mięsa na półmisek). My jednakże odmówiliśmy i poprosiliśmy o jeszcze chwilę czasu na podjęcie decyzji. Menu jest bowiem dość obszerne. Najwięcej miejsca zajmują w nim właśnie mięsa, nie zabrakło jednak również ryb jak i licznych sałatek, znalazły się także przekąski na zimno i ciepło, desery i ciorby, czyli zupy bałkańskie.
Jako, że w Montenegro byłem już kilka razy, miałem przyjemność skosztować klasycznego cevapcici, czyli grillowanych paluchów z mięsa siekanego, podobnych nieco do naszego kotleta mielonego, zarówno pod względem popularności tego dania w Czarnogórze jak i jego dość zbliżonego do naszego kotleta smaku. Jadłem także pljeskavicę (bryzol) w wersji klasycznej, na ostro jak i z dodatkiem sera i szynki. Większość dań dostępna jest w dwóch cenach. Niższa oznacza mniejszą porcję. Dla przykładu, typowe cevapi z frytkami lub ziemniakami (te bowiem są wliczane w cenę) kosztuje 15zł lub 21zł w zależności od wielkości dania, przy czym na uwadze należy mieć fakt, że małe porcje są w rzeczywistości dość obszerne, o dużych nawet nie wspomnę. Choć jestem facetem, zawsze w pełni najadam się małą porcją do której dodatkowo biorę bukiet surówek. Do mięs dodawany jest także w osobnych miseczkach biały i czerwony sos. Jak widać cena takich dań jest więc bardzo atrakcyjna – pamiętać jednak należy, że cevapcici czy pljeskavia nie są zbyt wyszukane pod względem smaku czy formy – to raczej odpowiednik naszego schabowego, czy mielonego z ziemniakami – swoisty must-eat kuchni bałkańskiej Jeżeli wasze podniebienia szukają bardziej wyrafinowanego połączenia składników, radzę jednak wybierać inne pozycje z karty (menu dostępne pod adresem http://tnij.com/dcdUt) Ja zdecydowałem się na papryczki faszerowane serem na ostro i sałatkę serbską. Reszta znajomych postawiła na bardziej klasyczne dania mięsne. Przy okazji spytaliśmy czy istnieje możliwość by każdy zapłacił osobno za siebie, jest to bowiem rozwiązanie wygodne dla klienta w przypadku większej grupy osób. Dla obsługi chyba już nie, gdyż pani powiedziała, że lepiej jeżeli dostaniemy jeden wspólny rachunek, gdyż nie pamięta już kto jaki napój zamawiał. Ostatnio w Le Loft nie było z tym żadnych problemów, więc jak to mówią - dla chcącego nic trudnego...Minus dla obsługi. Po zebraniu zamówień zajęliśmy się rozmową. Po paru minutach wróciła kelnerka by dopytać o jedno z zamawianych dań, nic dziwnego, zdarza się coś przeoczyć.
Po mniej więcej 20-25 minutach zaczęto podawać nasze zamówienia. Tu mała uwaga, podczas wcześniejszych wizyt zawsze czekałem na danie maksymalnie 15 minut, tym razem czas się wydłużył ze względu na serwowanie posiłku ośmiu osobom jednocześnie. Dokładniej zaś siedmiu, okazało się bowiem, iż mimo wcześniejszego dopytywania o jedno z dań, kelnerka w ogóle go nie spisała lub zapomniała przekazać zamówienie do kuchni. Naszej znajomej przyszło więc poczekać na swoją porcję chwilę dłużej (na szczęście raptem 5-7 minut), mimo wszystko obsługa zarabia tego wieczoru drugiego minusa. Szkoda, gdyż wszystkie moje wcześniejsze wizyty były pod tym względem nienaganne.
Dania, tak jak pisałem wcześniej, są dość duże, czym każdy jest miło zaskoczony. Na stole ląduje jednak tylko jeden zestaw sosów, powinny być zaś minimum trzy, gdyż poza mną praktycznie każdy zamówił mięsa. Biorę się za jedzenie. Papryczki faszerowane są rewelacyjne! Serwowane na zimno, choć wstępnie chyba podpiekane, zachwycają swoją miękkością i smakiem nadzienia. Ser jest dość pikantny, jednocześnie rozpływa się w ustach. Zdecydowanie polecam. Sałatka serbska nie zrobiła już na mnie tak dużego wrażenia. To zwykła kompozycja pomidora, cebuli, ogórka, papryczek i oliwy. Czuć, że wszystkie składniki są świeże i za to należy się plus, dodano jednak nieco zbyt dużo octu winnego. Jednym może to odpowiadać, innym nie. Ja preferowałbym nieco delikatniejszy smak. A co sądzi reszta o swoich daniach? Większość jest w miarę zadowolona, choć jedna koleżanka dostaje niestety lekko niedopieczone cevapcici, drugiej zaś brakuje w smaku mięsa wyrazistości, werdykt – powinno być lepiej i mocniej doprawione. Ja akurat na mięsa nie mogłem nigdy narzekać, ale jak wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. Tak jak wspominałem wcześniej, trzeba mieć na uwadze, że zarówno cevapcici jak i bryzol w formie podstawowej nie są zbyt wyszukanymi daniami.
Pomimo już przepełnionego żołądka zamawiam deser – banana pieczonego w koniaku z bitą śmietaną. Poza mną na słodkości decydują się jeszcze dwie osoby, na stół trafi więc również baklava. Banan był smaczny, mam jednak wątpliwości czy faktycznie pieczono go w koniaku, spodziewałem się że będzie nim między innymi polany lub chociaż wyczuję alkohol w smaku, tak się jednak nie stało. Deser był za to estetycznie podany – przyozdobiony bitą śmietaną i polany obficie płynną czekoladą, o czym o dziwo nie wspomina menu. Może więc całkowicie zastąpiono koniak czekoladą?
Dodam jeszcze, że od godziny 20.00 w piątki i soboty, co nie ominęło i nas, posłuchać można na żywo bałkańskiej muzyki. W głównej sali występuje bowiem wówczas duet wokalno-gitarowy, który z pewnością umili chwile spędzone przy stoliku.
Za kolację dla 8 osób przyszło nam ostatecznie zapłacić 293zł, rachunek podano w porcelanowej szkatułce wypełnionej cukierkami, miły gest na zakończenie kulinarnego wieczoru. Ostateczna kwota widniejąca na paragonie nie była wg mnie wygórowana. Poza głównymi daniami kilka osób zamówiło bowiem dodatki, desery, czy droższe piwa. Dla porównania, podczas jednej z wcześniejszych wizyt w tej restauracji przyszło mi zapłacić 44zł za dwa dania z frytkami i bukietami surówek + napoje. Trzeba przyznać, że 22zł za obfity, stosunkowo smaczny obiad to niewiele.
Rekapitulując, restaurację Montenegro oceniam raczej pozytywnie, choć niestety lokal nie ustrzegł się również kilku błędów. Zdecydowanie nie przypadł mi do gustu ogródek jak i trochę staroświecki, nieprzemyślany wystrój wnętrz. Także obsługa, choć tylko podczas jednej z pięciu wizyt, nie spisała się na medal. Brak możliwości rozdzielenia rachunku na każdego z biesiadników można jeszcze pominąć, gorzej z przeoczeniem jednego z zamówień. No cóż, za błędy się płaci, w najlepszym wypadku mniejszym napiwkiem lub jego brakiem. Po stronie plusów wskazać należy bardzo korzystne ceny oferowanych dań, bogate menu, duże porcje i dość dobrą lokalizację. Co do samego jedzenia – opinie uczestników ostatniego wieczoru były podzielone. Ja raczej się nie zawiodłem, zarówno teraz jak i wcześniej. W Montenegro można bowiem dość tanio i smacznie najeść się do syta, co ważniejsze, mało który lokal w Łodzi ma w swojej ofercie dania bałkańskie, Montenegro ma ich zaś bez liku. Restauracja będzie dobrym miejscem na niedzielny obiad z rodziną, spotkanie we dwoje czy wieczór w nieco większym gronie znajomych.

Ocena:
Jedzenie: 6,5/10
Wystrój: 4/10
Obsługa: 6/10
Jakość/cena: 8/10

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://montenegro.lodz.pl

poniedziałek, 10 września 2012

Łódź Le Loft Cafe Restaurant, czyli loft na każdą kieszeń



          W ostatnią sobotę postanowiłem wybrać się z grupką przyjaciół do kolejnej z licznych, nowych łódzkich restauracji. Tym razem padło na Le Loft Cafe Restaurant (strona lokalu) mieszczącą się przy skrzyżowaniu ulic Tymienieckiego i Kilińskiego, czyli kilka minut pieszo od ścisłego centrum miasta. Nazwa lokalu nie przypadkowa, wiąże się bowiem bezpośrednio ze stojącymi nieopodal łódzkimi loftami. Dojazd nieskomplikowany, szczególnie gdy na miejsce wybierzemy się samochodem - zaparkować trzeba będzie jednak na chodniku przed lokalem. Z centrum dojechać można także jakimkolwiek tramwajem jadącym ulicą Kilińskiego, usytuowanie Le Loft nie powinno więc nikomu przeszkodzić w odwiedzeniu tego bądź co bądź ciekawego punktu na kulinarnej mapie Łodzi.
            Z zewnątrz lokal nie prezentuje się zbyt okazale, mamy bowiem do czynienia z przeciętną, szarą łódzką kamienicą. Przydałoby się pomalować elewację i dodać jej nieco życia. Cieszą zaś nowe okna i estetyczny murek z czerwonej cegły za którym kryje się miniaturowy ogródek z 3-4 malutkimi stoliczkami, latem można więc wypić kawę i przekąsić rogalika na świeżym powietrzu. Szkoda tylko, że okolica niezbyt okazała, choć parę drzew się znajdzie, tramwaj wzdłuż Kilińskiego też przejedzie.
            Wnętrze prezentuje się dużo lepiej, wyglądem nawiązuje do łódzkich loftów, nie mogło więc zabraknąć ścian z charakterystycznej czerwonej cegły. Na podłodze panele, na ścianach zdjęcia z dalekich zakątków naszego globu. Zasiąść zaś możemy przy niższych kawiarnianych stolikach na niewielkich sofach lub przy prostych obiadowych, drewnianych stołach. Wszystko ładnie ze sobą współgra, w restauracji jest czysto, schludnie, przyjemnie i w miarę nowocześnie, nie zaryzykowałbym jednak stwierdzenia że przytulnie. Nie jest to raczej lokal do dłuższego przesiadywania ze znajomymi przy kolejnym piwie lub kawie, a miejsce w którym możemy w spokoju zjeść lunch czy wypić kawkę i ruszać dalej. Le Loft jest przystankiem na drodze, nie punktem docelowym wieczoru. Na dłuższą metę może bowiem męczyć nieco zbyt jasne oświetlenie i niezbyt wygodne, proste krzesełka obiadowych stołów przy których przyszło nam zasiąść.
            Po chwili, nieco zbyt krótkiej, przy stoliku pojawiła się miła kelnerka, która zebrała zamówienia od większości naszej ekipy – w pośpiechu nikt nie zamówił nic do picia, kelnerka też o to nie spytała. Ja zaś potrzebowałem jeszcze chwilę na wybór dania z karty.
            Menu, podobnie jak wystrój wnętrz jest proste i przejrzyste. Pozycji nie ma może zbyt wielu, są one jednak na tyle zróżnicowane, że z pewnością każdy znajdzie tu coś dla siebie, zarówno pod względem smaku jak i ceny. Ta ostatnia nie jest bowiem wygórowana. Za ciepłą ciabattę z indykiem i rukolą przyjdzie nam zapłacić 6,50zł, pasty to wydatek rzędu 15-16zł, sałatki nie przekraczają 12zł za porcję, najdroższe zresztą danie - polędwiczki wieprzowe z pieca z czarnym pieprzem, kosztuje 25zł, brawo! Całe menu widoczne pod adresem - http://www.leloft.pl/menu/ Warto dodać, iż Le Loft reklamuje się jako lokal oferujący zdrowe posiłki – bez ulepszaczy i konserwantów. Kolejną zaletą jest obszerna jak na takie miejsce karta win i ciekawe propozycje dla smakoszy piwa. Nie uświadczymy bowiem, i Bogu dzięki, Lecha, Żywca czy Warki a Bernarda i Raciborskie w licznych odmianach, również owocowe czy bezalkoholowe, a wszystko to w rozsądnych cenach.
            Wracając jednak do meritum, czyli dań które zamówiliśmy. Ja zdecydowałem się na pastę z oliwą z oliwek, czosnkiem, czarnym pieprzem, kaparami i płatkami łososia na parze + Nestea. Dodatkowym atutem Le Loft jest możliwość wybrania rodzaju makaronu bez względu na formę jego podania. Wybrałem pappardelle. Znajomi zamówili zaś sałatkę marokańską i kuskus po arabsku. Pierwsze na stół trafiły sałatki – porcje były stosunkowo duże i wyglądały apetycznie, następnie pojawił się kuskus, na sam koniec zaś makaron. Ogólny czas oczekiwania to około 15-20 minut, całkiem nieźle.
            Moja porcja była stosunkowo duża (ponad dwukrotnie większa niż porcje pasty serwowane w Locandzie) i dzięki estetycznej formie podania prezentowała się wyśmienicie, zapach również robił swoje. Jak było jednak ze smakiem? Już nieco gorzej. Makaron był idealnej twardości, jednak zbyt suchy i jednocześnie kleisty. Zdecydowanie zabrakło większej ilości oliwy, tej nie znalazłem niestety na stole, nie podano mi jej również do dania. Żałuję, że nie pofatygowałem się do kelnerki i o nią nie poprosiłem, wówczas jednak nie przyszło mi to do głowy. Pomijając to, pasta mogłaby być nieco mocniej przyprawiona, w rezultacie bowiem smak całego dania sprowadzał się do smaku łososia, któremu nie mogę nic zarzucić, moje podniebienie spodziewało się jednak bardziej urozmaiconej kompozycji.
            Nie próbowałem porcji znajomych. Ich odczucia co do smaku dań były pozytywne jednak również bez przesadnego ach i och. Po zjedzeniu i zabraniu talerzy przez kelnerkę posiedzieliśmy jeszcze chwilę i porozmawialiśmy po czym każdy oddzielnie zapłacił za swoje danie. Przed wyjściem udałem się jeszcze do łazienki - schludnie i przyjemnie, zero zastrzeżeń.
            Podsumowując, Le Loft to ciekawa propozycja dla osób, które chcą wypróbować miejsce nieco oddalone od kulinarnego centrum miasta. Reszta raczej nie ma potrzeby specjalnie się tam fatygować. Restauracja jest doskonałym lokalem na szybkie śniadanie, lunch zaraz po pracy, czy niezobowiązujące spotkanie biznesowe. Odradzam jednak umawiać się tam na dłuższe i większe meetingi towarzyskie czy romantyczną kolację we dwoje. Ceny umiarkowane, adekwatne do poziomu obsługi i smaku dań. Choć z pewnością nie będę stałym bywalcem Le Loft, to mam zamiar jeszcze raz tam zawitać i skosztować filetu z dorsza w sosie cytrynowym. Dam znać jak było! Smacznego!

Ocena:
Jedzenie: 6/10
Wystrój: 6/10
Obsługa: 7/10
Jakość/cena: 7/10  

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://www.leloft.pl/