Restauracja Tulipan z pewnością nie należy do czołówki znanych łódzkich lokali gastronomicznych,
głównie za sprawą osiedlowej lokalizacji przy ulicy Wspólnej 6, jakieś 300
metrów od skrzyżowania ul. Zgierskiej z ul. Julianowską. Sam trafiłem tam tylko
dlatego, że uczęszczam na zajęcia fotograficzne, które odbywają się nieopodal.
Czy mimo takiego umiejscowienia warto się pofatygować do Tulipana na obiad lub
kolację?
Po dwóch
wizytach mogę napisać co nieco. Lokal mieści się na dole typowego osiedlowego
pawilonu handlowego. Nieopodal sklep spożywczy i długi murek, na którym,
szczególnie w okresie letnim, lubią się wylegiwać żule z piwkiem. W około
oczywiście bloki i troszkę zieleni. W dwóch słowach, lokalizacja taka sobie.
Wnętrze
odremontowane i schludne ogranicza się do jednej dużej sali z pomarańczowymi
ścianami, ciemnymi kafelkami na podłodze i paskudnym zielonkawym sufitem z
blachy... Proste stoły z obrusami i krzesła, rogowa, dość wygodna kanapa i
nowoczesny sztuczny kominek z wyświetlaczem LCD. W skrócie estetyczny kicz.
Mimo wszystko, szczególnie wieczorem (za sprawą przyjemnego oświetlenia) może
tu być całkiem przytulnie, gorzej jednak w dzień.
Menu
umiarkowane zarówno pod względem ilości potraw jak i ich ceny. Jest taniej niż
w większości restauracji w centrum, jednak nie aż tak tanio, jakby na osiedlową
restauracyjkę przystało. Dla przykładu, makarony tańsze od tych z Locandy czy
Marcello średnio o 2-3 zł, za to wyrabiane na miejscu, czego nie spodziewałem
się po takim miejscu. Zaskakują również niektóre wyszukane pozycje z karty,
między innymi polędwiczki wieprzowe w sosie kurkowym czy stek z rekina z sosem
rumowym!
Obsługa
miła, sympatyczna i uśmiechnięta. Można się zakochać. Na dania nie przyjdzie
też długo czekać. Podczas pierwszej wizyty nie byłem zbyt głodny, zamówiłem
więc tylko zupę cebulową. Intensywna w smaku, bardzo rozgrzewająca, podana z
grzanką zapieczoną z serem. Śmiało mogę powiedzieć, że przypadła mi do gustu,
zarówno pod względem smaku jak i formy podania. W ten weekend zdecydowałem się
zaś na spaghetti arrabiata. Skusiła mnie informacja o samodzielnym wykonywaniu
makaronów, miałem poza tym ochotę porównać pastę do tej, którą jadłem u
Gesslerowej w Marcello.
Wcześniej
jednak otrzymałem darmową przystawkę – mini bruschette z siekanym pomidorem i
cebulą, polaną olejem balsamicznym. Miły dodatek, szkoda tylko, że farsz na
pieczywie był taki zimny.
Tulipanowa
pasta wypadła niestety dość blado. Spaghetti bardzo grube, gdyby nie brak
dziurki powiedziałbym, że to bucatini, - było po prostu przeciętne. Makaron
dość kleisty a sos niezbyt wyrazisty w smaku. O ile w Marcello arrabiata była
może ciutkę za ostra, to w Tulipanie na odwrót, danie nie było prawie w ogóle
pikantne. Co gorsza, porcja niewielka, letnia a nie ciepła. Na domiar złego, w
sosie trafiła mi się chrząstka z boczku...
Drugą
wizytę oceniam więc znacznie gorzej od pierwszej i suma sumarum, na temat
restauracji mam mieszane odczucia. Jak na osiedlowy lokal, czy knajpkę na
szybki obiad, gdy akurat jesteśmy w okolicy a nie mamy ochoty na pizzę czy inne
fast foody, może być. Wiele osób decyduje się też pewnie na zorganizowanie tam spotkań rodzinnych z okazji chrzcin czy komunii, miejsca jest bowiem pod dostatkiem. Z pewnością jednak nie ma sensu wybierać się do Tulipana,
jeżeli nie mieszkacie w okolicy. W centrum jest bowiem sporo lokali, w których za
niewiele większe lub te same pieniądze można zjeść dużo smaczniej! No i czemu w logo nie ma kwiatka?
Nie posiadam praw autorskich do
zamieszczonych zdjęć lokalu i logo. Pochodzą
one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://www.tulipan-restauracja.pl/