poniedziałek, 29 października 2012

Restauracja Tulipan - czyli co oferuje osiedlowa Łódź


            Restauracja Tulipan z pewnością nie należy do czołówki znanych łódzkich lokali gastronomicznych, głównie za sprawą osiedlowej lokalizacji przy ulicy Wspólnej 6, jakieś 300 metrów od skrzyżowania ul. Zgierskiej z ul. Julianowską. Sam trafiłem tam tylko dlatego, że uczęszczam na zajęcia fotograficzne, które odbywają się nieopodal. Czy mimo takiego umiejscowienia warto się pofatygować do Tulipana na obiad lub kolację?
            Po dwóch wizytach mogę napisać co nieco. Lokal mieści się na dole typowego osiedlowego pawilonu handlowego. Nieopodal sklep spożywczy i długi murek, na którym, szczególnie w okresie letnim, lubią się wylegiwać żule z piwkiem. W około oczywiście bloki i troszkę zieleni. W dwóch słowach, lokalizacja taka sobie.
            Wnętrze odremontowane i schludne ogranicza się do jednej dużej sali z pomarańczowymi ścianami, ciemnymi kafelkami na podłodze i paskudnym zielonkawym sufitem z blachy... Proste stoły z obrusami i krzesła, rogowa, dość wygodna kanapa i nowoczesny sztuczny kominek z wyświetlaczem LCD. W skrócie estetyczny kicz. Mimo wszystko, szczególnie wieczorem (za sprawą przyjemnego oświetlenia) może tu być całkiem przytulnie, gorzej jednak w dzień.
            Menu umiarkowane zarówno pod względem ilości potraw jak i ich ceny. Jest taniej niż w większości restauracji w centrum, jednak nie aż tak tanio, jakby na osiedlową restauracyjkę przystało. Dla przykładu, makarony tańsze od tych z Locandy czy Marcello średnio o 2-3 zł, za to wyrabiane na miejscu, czego nie spodziewałem się po takim miejscu. Zaskakują również niektóre wyszukane pozycje z karty, między innymi polędwiczki wieprzowe w sosie kurkowym czy stek z rekina z sosem rumowym!
            Obsługa miła, sympatyczna i uśmiechnięta. Można się zakochać. Na dania nie przyjdzie też długo czekać. Podczas pierwszej wizyty nie byłem zbyt głodny, zamówiłem więc tylko zupę cebulową. Intensywna w smaku, bardzo rozgrzewająca, podana z grzanką zapieczoną z serem. Śmiało mogę powiedzieć, że przypadła mi do gustu, zarówno pod względem smaku jak i formy podania. W ten weekend zdecydowałem się zaś na spaghetti arrabiata. Skusiła mnie informacja o samodzielnym wykonywaniu makaronów, miałem poza tym ochotę porównać pastę do tej, którą jadłem u Gesslerowej w Marcello.
            Wcześniej jednak otrzymałem darmową przystawkę – mini bruschette z siekanym pomidorem i cebulą, polaną olejem balsamicznym. Miły dodatek, szkoda tylko, że farsz na pieczywie był taki zimny.
            Tulipanowa pasta wypadła niestety dość blado. Spaghetti bardzo grube, gdyby nie brak dziurki powiedziałbym, że to bucatini, - było po prostu przeciętne. Makaron dość kleisty a sos niezbyt wyrazisty w smaku. O ile w Marcello arrabiata była może ciutkę za ostra, to w Tulipanie na odwrót, danie nie było prawie w ogóle pikantne. Co gorsza, porcja niewielka, letnia a nie ciepła. Na domiar złego, w sosie trafiła mi się chrząstka z boczku...
            Drugą wizytę oceniam więc znacznie gorzej od pierwszej i suma sumarum, na temat restauracji mam mieszane odczucia. Jak na osiedlowy lokal, czy knajpkę na szybki obiad, gdy akurat jesteśmy w okolicy a nie mamy ochoty na pizzę czy inne fast foody, może być. Wiele osób decyduje się też pewnie na zorganizowanie tam spotkań rodzinnych z okazji chrzcin czy komunii, miejsca jest bowiem pod dostatkiem. Z pewnością jednak nie ma sensu wybierać się do Tulipana, jeżeli nie mieszkacie w okolicy. W centrum jest bowiem sporo lokali, w których za niewiele większe lub te same pieniądze można zjeść dużo smaczniej! No i czemu w logo nie ma kwiatka?

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć lokalu i logo. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://www.tulipan-restauracja.pl/

środa, 24 października 2012

Marcello Łódź - kuchenna rewolucja w naszym mieście?

             Za co lubimy Włochów? Za pizzę i spaghetti rzecz jasna! I choć najlepsze włoskie dania przyszło mi zjeść nie w Italii a w znajdującej się pod wpływem kulinarnej kultury Włoch Rumunii to przyznać trzeba, że w Łodzi też można skosztować dobrej kuchni tego regionu. Czy to w Bellanapoli, Ristorante Doneda czy mojej ulubionej i stawianej za wzór restauracji - Locandzie. Jakiś czas temu na włoskiej mapie miasta zagościło również Marcello. Lokal interesujący i wart odwiedzenia nie tylko ze względu na dobrą lokalizację (Manufaktura) i kapitalny wystrój ale głównie z powodu jego właściciela, Magdy Gessler.
            Choć telewizji nie oglądam wcale i trudno wypowiadać mi się na temat samej pani Gessler (w przeciwieństwie do wielu osób w internecie), to mimo wszystko nazwisko zobowiązuje. Dlatego też jakiś czas temu wybrałem się z grupką znajomych na sobotnią kolację właśnie do Marcello. Naczytałem się wcześniej sporo negatywnych komentarzy na temat lokalu, moja ciekawość była więc tym większa. Świadomie jednak nie decydowałem się na wizytę zaraz po otwarciu, lepiej dać bowiem obsłudze i kuchni nieco czasu na stabilizację i zapuszczenie korzeni.
              Od wejścia przywitani zostaliśmy przez kelnerkę, która skierowała nas do zarezerwowanych stolików. Jak na restaurację tego formatu i weekendowy, jesienny wieczór, spodziewałem się sporej ilości klientów. Jakim zaskoczeniem okazała się więc niemalże pusta sala, w której przyszło nam spędzić najbliższe dwie godziny.
              Wystrój Marcello robi wrażenie. Wszystko jest przemyślane i idealnie ze sobą współgra. Lokal podzielony został na dwie przestronne sale, połączone wąskim, pięknie urządzonym przesmykiem. Wnętrza są jasne, perfekcyjnie oświetlone i przytulne. Zasiąść możemy na wygodnych krzesłach lub mini-sofach. Na ścianach wiszą setki czarno-białych zdjęć, w oknach i na stołach znajdziemy kwiaty. Sale urządzone są w podobnym stylu, na pierwszy rzut oka dostrzeżemy jednak sporo różnić. Część ścian stanowi bielona cegła, część pokryta jest pasiastą tapetą, na innych znów znajdziemy drewnianą oblicówkę. Dopełnienie sal stanowią estetyczne kredensy, lustra w masywnych ramach i równie obfite zasłony. Znalazł się także kącik dla dzieci. Ogólny wystrój restauracji kojarzyć może się ze skrzyżowaniem domku dla lalek z zadbaną chatką na wsi. Jeżeli mieliście okazję stołować się w Locandzie i LaVende, to Marcello pod względem designu jest mixem wnętrz tych właśnie dwóch lokali :) Brawo!
Czas zerknąć w menu. Ilość pozycji umiarkowana, jednak każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Mamy przekąski, zupy, sałatki, mięsa, ryby, a także to czego nie mogło zabraknąć we włoskiej knajpie – pasty, pizzę i risotto, choć to ostatnie tylko w dwóch odsłonach. Dopełnieniem karty jest bogata oferta alkoholi, z wieloma winami i szampanami (Dom Perignon na czele). Blado wypadły jednak piwa, do wyboru bowiem tylko Tyskie, Lech i Peroni.
Zamawiam toskańską zupę pomidorową i spaghetti all’arrabiata (ciągłe zamiłowanie do ostrych potraw). Inni biorą pizze, gnocchi i penne. Tego wieczoru zdecydowanie stawiamy na klasykę. Na dania nie przyjdzie nam długo czekać, pewnie dlatego, że w lokalu jest mało gości. Nie więcej niż po 20 minutach talerze trafiają na stół. Wcześniej dostajemy jednak miły dodatek w postaci darmowej przystawki – zapiekanego pieczywa, które idealnie współgra z moją zupą. Ta zresztą jest wyśmienita! Bardzo gęsta, w konsystencji zbliżona do przecieru pomidorowego, intensywna w smaku i rozgrzewająca. Świetna pozycja na chłodne, jesienne wieczory, szczególnie ze świeżo zmielonym pieprzem, który dodatkowo zaoferowała kelnerka. Gdyby komuś zabrakło pieczywa, może je sobie samemu dokroić w przejściu między salami (tradycja znana łodzianom chociażby ze wspomnianej już wcześniej Locandy).
Spaghetti, a dokładniej spaghettini również przypadło mi do gustu, choć już mniej niż zupa. Makaron taki jaki lubię - lekko al dente i niekleisty, a co najważniejsze ostry. Dla mnie w sam raz, obawiam się jednak, że dla osób o delikatniejszym podniebieniu może być za pikantny. Kelnerka zaproponowała też świeżo tarty parmezan, nie mogłem odmówić! Na koniec skosztowałem pizzy znajomych, specjału lokalu serwowanego z sosem śliwkowym, boczkiem, kiełbasą i mozarellą. Niewątpliwie ciekawe połączenie smaków, polecam je jednak wyłącznie osobom, które bardzo lubią suszone śliwki, reszta może być bowiem zawiedziona, kojarząc smak pizzy z wigilijnym kompotem... Po skończonym posiłku otrzymaliśmy jeszcze po darmowym kieliszeczku cytrynówki na lepsze trawienie.
Na koniec parę słów o cenach i obsłudze. Nasza kelnerka była miła i stosunkowo dobrze znała serwowane w lokalu dania. Niestety była też nieco „nadopiekuńcza”. Wynikało to może z braku innych klientów, jednakże nader częste wizyty przy stoliku były dla nas męczące i wprowadzały w zakłopotanie. Pochwalam oferowanie świeżo zmielonego pieprzu czy parmezanu i pilnowanie kiedy ktoś skończył jeść. Dolewanie każdemu piwa do szklanek uznaję jednak za czynność całkowicie zbędną, a już w szczególności w lokalu o takim charakterze i przedziale cenowym.

Bo ceny, choć nieco wyższe (podkreślam – nieco) niż w większości łódzkich restauracji, nie były wcale wygórowane. Szczególnie jak na lokal Gesslerowej, po którym niektórzy spodziewaliby się pewnie wysokiego rachunku. Mnie przyszło zapłacić za zupę, spaghetti i duże piwo 44zł. Część osób naje się jednak samą pizzą czy pastą, za którą łącznie z napojem przyjdzie średnio zapłacić 25-30zł. Nagannym posunięciem ze strony lokalu jest jednak automatyczne wliczanie w rachunek napiwku dla kelnera w wysokości 10% wartości zamówienia bez względu na to, ile osób przyszło mu obsługiwać. Sam chciałbym decydować o wysokości napiwku i tym, czy obsługa w ogóle na niego zasłużyła.
Choć do Marcello podchodziłem z początku dość sceptycznie, to moja ostateczna opinia na temat lokalu jest pozytywna (nie każdy z kolacyjnego grona ją jednak podziela). Dobra lokalizacja, kapitalne wnętrza i smaczne jedzenie, wzięły górę nad nieco wyższymi cenami i nadgorliwą obsługą. Restaurację Gesslerowej można polecić zarówno na romantyczną kolację we dwoje, biznesowy lunch jak i rodzinny obiad. Nie jest to może kuchenna rewolucja, ale z pewnością ewolucja kulinarnej w Łodzi w dobrym kierunku. Buon appetito!

P.S. Aktualnie obowiązuje w Lidlu tydzień włoski. Wybrałem się dzisiaj na mały rekonesans, który zaowocował kupnem makaronów Pastalsole typu armoniche i sconcigli. Ten drugi zdążył już wylądować w zupie pomidorowej. Zdecydowałem się także na szynkę parmeńską i Grazzano Sprizz – aromatyzowany koktajl winopodobny o smaku gorzkiej pomarańczy. Doskonały w smaku - lekko gorzkawy i delikatnie musujący. Warto spróbować!

POLUB NAS RÓWNIEŻ NA FACEBOOK'U: Food Fetish po łódzku

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć lokalu, potraw i logo. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://restauracjamarcello.pl/lodz/

środa, 17 października 2012

Ganesh Łódź - kuchenny Bollywood?


            Choć restauracje spod znaku Ganesh (www.ganesh.pl) istnieją w Łodzi już od jakiegoś czasu, to dziwnym zrządzeniem losu, do jednej z nich wybrałem się dopiero w ostatnim miesiącu. Wraz ze znajomymi zdecydowaliśmy się na lokal przy Piotrkowskiej 55 (dwa inne znajdują się w Manufakturze i w bramie ulicy Piotrkowskiej 69). Słyszałem sporo pochlebnych opinii o restauracjach tej „sieci” – sobotnie wyjście wieczorową porą miało być więc ‘easy like sunday morning’.
            Od wejścia zaskoczył mnie wystrój lokalu. Nie przepadam za czerwienią, a tu jak na złość, wszystkie ściany w tym kolorze. Nie powiem z czym mi się to skojarzyło. Na podłodze czarno-białe kafelki, na sufitach oświetlenie żyrandolowe maści wszelakiej – są nawet rozłożyste abażury o średnicy przeszło 2 metrów. Drewniane, zdobione stoliki i krzesła przykryte poduszkami lub obite zielonym skajem. Znalazł się także kącik dla dzieci z kolorowymi kwiatkami, liczne indyjskie obrazki na ścianach i wydzielone półokrągłe loże ze stosunkowo wygodnymi sofami – te miejsca bowiem przydzielono nam podczas rezerwacji. Na ścianach zawisły również (o zgrozo!) telewizory lcd zapewniające klientom audio-wizualną oprawę w stylu Bollywood...
Taki jest właśnie wystrój i klimat lokalu – bollywoodzki. W pełni rozumiem zamiar projektanta wnętrz, niestety trącająca kiczem aranżacja nie do końca przypadła mi do gustu. Na szczęście, pozostałe restauracje Ganesh urządzone zostały na inną modłę.
Zajmujemy miejsca i czekamy na kelnerkę. W lokalu jest tłoczno i głośno, głównie za sprawą licznej hindusko-polskiej rodziny, która zarezerwowała kilka stolików w centrum sali. Widać, że tego wieczoru, to oni będą stanowić priorytet dla zatrudnionej w Ganeshu obsługi.
Po jakimś czasie otrzymujemy menu i zamawiamy napoje. Dwie osoby wybierają piwo z sokiem. To niestety otrzymują nieschłodzone i przesłodzone. Na domiar złego, oba trunki zaserwowano z sokiem imbirowym, choć jeden z nich miał być podany z malinowym.
 Pozycji w karcie jest od groma. W moim odczuciu zdecydowanie za dużo. Polecam na spokojnie przestudiować menu w internecie (menu), w lokalu szkoda bowiem na to czasu. Dostępne są dania z drobiu, baraniny, ryby, placki indyjskie, dania wegetariańskie, a także szeroki wachlarz potraw kuchni indo-chinese fusion. Ja zdecydowałem się na baraninę w pikantnym sosie indyjskim z ryżem, inni biorą rybę, drób i smażone pierożki z kurczakiem. Te ostatnie wydają się na tyle interesujące, że postanawiamy wziąć je jako przystawkę również dla osób zamawiających inne pozycje z karty. Niestety, pierogi nie są zbyt smaczne – ciasto jest gumowe a farsz sam wypada ze środka. Co gorsza w smaku jest wyłącznie słony. Koleżanka, która zamówiła pierogi jako danie główne, 1/3 porcji zostawiła. Kelnerka spytała czy smakowało, usłyszała więc prawdę – zbyt słone i niesmaczne.
Na dania główne przyszło nam czekać ponad pół godziny. To nieco za długo. Każdy wie, że dobre przyrządzenie potrawy wymaga czasu, na ogół jednak w innych lokalach czas ten jest krótszy. Nawet w Hot Spoonie, do którego przyszliśmy dużo liczniejszą grupą, na jedzenie czekaliśmy o dobre 10 minut krócej.
Miałem nadzieję, że sytuację uratuje przynajmniej smak potraw. Po raz kolejny się jednak rozczarowałem. Wszystkie dania podane zostały w identyczny sposób, czyli w metalowych miseczkach zalanych sosem. Ryż serwowany jest w osobnych naczyniach. Moja baranina była dość twarda, jednak nie to było najgorsze. Lubię pikantne potrawy, mojej porcji nie dojadłem jednak ze względu na fakt, iż danie było wyłącznie ostre. Na tyle, że ciężko było wyczuć w nim inne smaki, w dodatku musiałem zamówić kolejną butelkę napoju by móc kontynuować jedzenie... Zdecydowanie odradzam tę pozycję. Skosztowałem również ryby kolegi, ta była jednak niewiele lepsza. Jedyną smaczną potrawą okazała się Murgh Korma koleżanki, czyli kurczak w łagodnym sosie migdałowo-orzechowym. Dobry wybór!
Gwoździem do trumny był rachunek. Za zbyt ostre dania przyszło nam bowiem słono zapłacić – prawie 280zł za kolację dla pięciu osób, z których w gruncie rzeczy tylko jedna poza daniem głównym zamówiła przystawkę. W Hot Spoonie przyszło nam zjeść dużo lepiej w niższej cenie. Podobnie w Marcello, gdzie za kolację dla liczniejszej o jedną osobę grupy zapłaciliśmy łącznie 50zł mniej (nie uwzględniając narzuconego przez lokal napiwku)!
Podsumowując, Ganesh nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia. Przeciętny, krzykliwy wystrój, drobne wpadki obsługi, a także zbyt długi czas oczekiwania na stosunkowo drogie i w gruncie rzeczy niezbyt smaczne jedzenie nie pozwalają mi wysoko ocenić tego miejsca. Podobnego zdania byli pozostali uczestnicy wieczoru. Zarówno przed, jak i po kolacji w Ganeshu, zasięgnąłem opinii paru innych osób, które już tam jadły. Znakomita większość z nich zachwalała restaurację. Dlatego też, mam cichą nadzieję, że opisana powyżej wizyta była po prostu pasmem nieszczęśliwych wpadek. W rezultacie, choć z pewnością nie nastąpi to szybko, w przyszłości dam Ganeshowi jeszcze jedną szansę!

Ocena:
Jedzenie: 3/10 Wystrój: 5/10 Obsługa: 5/10 Jakość/cena: 3/10
Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć lokalu, potraw i logo. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://www.ganesh.pl

sobota, 6 października 2012

Restauracja Hot Spoon Łódź - czyli w Manufakturze też można dobrze zjeść!


Zacznę od tego, że uwielbiam ostre jedzenie. Tabasco, czarny pieprz, chili, jalapeno, sambal – to mój świat! Kwestią czasu była więc dla mnie wizyta w Hot Spoon Thai Kitchen (www.hotspoon.pl) - stosunkowo nowej, łódzkiej knajpie serwującej potrawy kuchni tajskiej. Mieszczący się w restauracyjnym ciągu Manufaktury lokal pochwalić może się nie tylko świetną lokalizacją (o ile lubi się ‘manu’) ale, co ważniejsze, dobrze wykwalifikowanymi kucharzami z Tajlandii, zatrudnionymi ponoć wcześniej między innymi w Mariocie, Hiltonie i Sheratonie.
Dlatego też do Hot Spoona chcieliśmy wybrać się już w zeszła sobotę – nie dokonaliśmy wówczas jednak rezerwacji, a wszystkie stoliki były akurat zajęte, W ostatni weekend, nauczeni zawczasu, zarezerwowaliśmy telefonicznie miejsca na 10 osób. Jeżeli macie zamiar wybrać się do lokalu w godzinach wieczornych, szczególnie w piątek lub sobotę, polecam wykręcić wcześniej numer lokalu i zaklepać sobie stolik. W ‘gorącej łyżce’ bywa bowiem tłoczno!
Wystrój Hot Spoona określiłbym jako przeciętny. Kojarzy mi się nieco z wnętrzami licznych lokali sieciowych i z pewnością nie jest ponadczasowy. Teoretycznie nie ma się do czego doczepić, w zachwyt też jednak nie wpadniemy. Na dole proste, jasne stoliki z czarnymi, obitymi skórą, wygodnymi krzesłami. Na lewej ścianie geometryczne witraże, przez które wpada sztuczne światło, po prawo kolorowe, nieciekawie wyglądające ściany z fototapetami . Na podłodze ciemne kafelki, sufit bez upiększeń, na końcu bar z neonowym napisem Hot Spoon. Schodami zmierzamy na antresolę, gdzie dominuje czerwony kolor. Czerwone są zarówno obrusiki jak i krzesła i przyścienne kanapy. Wzdłuż jednej ze ścian biegnie zaś paskudna fototapeta z tajskimi, jak mniemam, napisami. Ciekawiej prezentują się jedynie gablotki z posążkami Shivy i Buddy. Oświetlenie przytłumione. W moim odczuciu w lokalu jest troszkę za ciemno, choć z drugiej strony półmrok nadaje miejscu specyficznego klimatu. Za dnia, dzięki światłu wpadającemu z okien jest tu z pewnością jaśniej. Łazienka czysta i schludna.
Zajmujemy miejsca przy złączonych stolikach pod ścianą by już po chwili poznać naszego kelnera. Otrzymujemy darmową przystawkę – prażynki krewetkowe oraz karty dań (www.hotspoon.pl/menu.html) Te zaś kuszą bogactwem smaków choć ich ilość jest umiarkowana – mimo wszystko każda pozycja wydaje się na tyle dobra, że ciężko się szybko na coś zdecydować. Mamy przekąski, zupy, sałatki, dania mięsne z drobiu, wołowiny i wieprzowiny, owoce morza, ryby i makarony. Znalazły się także typowe dania wegetariańskie i desery. Przy potrawach widnieje zielony listek (dania wegetariańskie) i papryczki wskazujące na ostrość potrawy – od 0 do 3 papryczek.  Bogata jest karta alkoholi z licznymi winami, wódkami, whisky, a także idealnymi do pikantnych potraw piwami, w tym również tajską Singhą.
Kelner jest bardzo uprzejmy i co najważniejsze, pomocny i komunikatywny. Zna dobrze potrawy serwowane w lokalu i umie doradzić, tak by na talerz każdego trafiło coś, co przypadnie mu do gustu. W kwestii ryb, dla przykładu, proponuje skosztować okonia, a bardziej przeciętnego pstrąga zostawić sobie na następny raz ;) Ja ostatecznie decyduję się na wołowinę z woka podawaną z sosem z czarnego pieprzu (2 papryczki) i ryżem (płatny oddzielnie), do tego zimne piwko Książęce – idealny zestaw. Znajomi zamawiają ryby, krewetki, wieprzowinę, zielone curry z kurczakiem - praktycznie każdy skusił się na coś innego. Napoje trafiają na stół po 2-3 minutach, dania zaś po około 20 minutach. Bardzo dobry wynik jak na tak spore zamówienie (10 osób) i fakt, że prawie wszystkie stoliki na piętrze były zajęte.
Potrawy pachną i wyglądają fantastycznie. Dania można obejrzeć na stronie internetowej restauracji i muszę przyznać, że te które postawiono przed nami niewiele się od nich różniły (rybka może biedniej udekorowana). Ładnie przyozdobione wyglądają bardzo apetycznie, a co najważniejsze, są rewelacyjne w smaku. Dawno nie jadłem tak dobrze przyrządzonej wołowiny, po prostu rozpływała się w ustach. Mięso, prawdopodobnie wcześniej peklowane, miało perfekcyjną konsystencję. Nie było ani twarde, ani ścięgniste, co często się zdarza w przypadku wołowiny niższej klasy polskiego pochodzenia, szczególnie po jej wstępnym duszeniu. Ostrość jedzenia (jak na dwie papryczki) raczej umiarkowana, stąd też osoby o delikatniejszym podniebieniu nie muszą się o nie obawiać, fanom pikanterii proponuję zaś wybrać coś z dań najostrzejszych! Potrawy są uczciwej wielkości, jednakże najgłodniejszym polecam koniecznie zamówić jakąś przystawkę lub przynajmniej dodatek – ja zdecydowałem się na klasyczny ryż. Tu mała uwaga, w Hot Spoonie, tak samo jak w Tajlandii nie soli się gotowanego ryżu! Ten zaś był idealnie kleisty, tak by można go było jeść pałeczkami, które zresztą są dostępne dla gości na każdym stole. Poza tym otrzymuje się widelec i łyżkę, tajowie nie używają bowiem podczas jedzenia noży.
Skosztowałem także potraw znajomych. Wieprzowina z grzybami fungus w sosie imbirowym była świetna. O dziwo, choć na ogół za nimi nie przepadam, smakowały mi również krewetki - lekko chrupiące i dobrze przyprawione. Na szczególną pochwałę zasłużył smażony okoń w sosie cytrynowym. Pięknie podany i kapitalny w smaku.
Wszystko co dobre szybko się jednak kończy, po jedzeniu przyszedł więc czas płacenia. Niestety, smaczny posiłek na ogół bywa droższy, tak jest też w przypadku Hot Spoona. Cing Ciang Ciong portfel wsiąkł - dania główne kosztują średnio około 35zł, choć jest na szczęście sporo pozycji tańszych, również w cenie 25zł. Mimo wszystko, za obiad składający się z napoju, przystawki i dania głównego z dodatkiem w postaci ryżu czy makaronu przyjdzie nam zapłacić circa 50-55zł. Oszczędni będą się jednak potrafili najeść do syta dużo taniej. Od poniedziałku do czwartku obowiązuje bowiem tzw. lunch menu, w ramach którego możemy zamówić drugie danie z ryżem lub makaronem i napój w cenie 25zł – brawo! Poza tym, w lokalu obowiązuje także system zniżkowy. „Jeśli chcesz dostać kartę rabatową na wszystko z karty z rabatem 17% to zbierz 8 paragonów z różnych dni, na kwotę minimum 89 zł z Restauracji Hot Spoon” – głosi informacja na stronie internetowej.
Podsumowując, Hot Spoon to nowa jakość na kulinarnej mapie Łodzi. Pomimo  przeciętnego wystroju i nieco wyższych cen, doskonała lokalizacja, fachowa obsługa i co najważniejsze, wyśmienite, przepyszne jedzenie przypadły do gustu nie tylko mi, lecz także moim znajomym. Nie pozostaje więc nic innego jak gorąco polecić ‘gorącą łyżkę’ każdemu, kto jeszcze nie miał okazji tam zawitać. Zdecydowanie jeden z lepszych lokali w mieście.
Ocena:
Jedzenie: 9/10 Wystrój: 6/10 Obsługa: 8/10 Jakość/cena: 7/10
Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonych zdjęć lokalu, potraw (z wyjątkiem ryby) i logo. Pochodzą one z oficjalnej strony internetowej lokalu. Więcej na: http://www.hotspoon.pl