środa, 30 stycznia 2013

Pozytyvka Łódź - pozytywka, negatywka?


Usytuowana w ścisłym centrum miasta Łodzi jak i samej ulicy Piotrkowskiej, naleśnikarnia Pozytyvka jest bezpośrednią konkurencją dla znajdującego się nieopodal, dobrze znanego i lubianego przez łodziaków Manekina. Czy mieszczący się na parterze reprezentacyjnego Grand Hotelu lokal ma szansę powalczyć o pierwsze miejsce lub chociaż pozycję w czołówce łódzkich naleśnikarnio-pierogarni? Po trzech wizytach postaram się odpowiedzieć na to pytanie.
Za każdym razem, od wejścia witały mnie miłe i sympatyczne, choć nieco nadpobudliwe kelnerki, pragnące niemalże po sekundzie od przekroczenia progu lokalu pokierować mnie do stolika. Gdy już przyszło zając mi miejsce, nadszedł czas na przyjrzenie się wystrojowi. Ten jest estetyczny, stonowany i bardzo poprawny. W gruncie rzeczy nie wyróżnia się ani negatywnie, ani pozytywnie. Na ścianach duże fototapety z czarno-białymi zdjęciami z lat 50-60 w Stanach, na sufitach obszerne, dające przyjemne światło lampy i fajnie rozpięte płaszczyzny pokryte stronami gazet. Poza tym, w lokalu dominują beże i brązy. Wyróżnia się jeszcze otwarta kuchnia z dużym, fajnym logo Pozytyvka.


Zastanawiam się czy „v” zamiast „w” w nazwie to zwykłe widzimisię właściciela, czy też zabieg celowy, mający na przykład zwrócić większą uwagę obcokrajowców na lokal. Chyba jednak nie, o czym przekonałem się podczas jednej z wizyt z moim znajomym z Turcji. Wydawało mi się, że lokal mieszczący się na parterze jednego z najbardziej znanych hoteli w mieście będzie miał w swoim posiadaniu angielskie menu, nadzieje okazały się jednak płonne – menu tylko po polsku...
A co w menu? – po pierwsze spory bałagan. Ciężko się tutaj połapać i szybko odnaleźć to, na co akurat mięlibyśmy ochotę, szczególnie że oferta jest obszerna, w moim odczuciu, zbyt obszerna. Znajdziemy oczywiście naleśniki na słodko i słono i pierogi, lecz także przystawki, przekąski, zupy, sałatki, uszka, spaghetti, desery, napoje ciepłe, zimne i alkoholowe. Widać, że Pozytyvka chciała zaprezentować nieco odbiegające od Manekinowego menu, jest ono z pewnością bogatsze (chociażby o pierogi), ale czy oferowane dania stoją na podobnym poziomie? Przekonajmy się!


Na pierwszy ogień poszła zupa cebulowa – podana po jakiś 10 minutach, była świetna! Wyrazista w smaku, rozgrzewająca, z dużą ilością sera i grzankami, a na dodatek pięknie zaserwowana. Płynnym serem polano bowiem brzegi miseczki - po zastygnięciu wyglądało to bardzo ciekawie i apetycznie. Kolejna wizyta to naleśniki z kurczakiem, pieczarkami, ananasem i warzywami. Porcja nieco mniejsza niż u konkurencji, niestety również mniej smaczna. Było co najwyżej poprawnie, ciasto od naleśników dobre, niegumiaste, ale całość nie miała zbyt wyraźnego smaku i była sucha, sprawę ratował jedynie sos. Ostatnia wizyta upłynęła pod hasłem pierogów. Klasycznie, zdecydowałem się na wersję z mięsem, jednakże z pieca. Tym razem też bez większych rewelacji, pierogi stosunkowo duże i ładnie wypieczone, jednakże mało ciekawe w smaku, poza tym ciasto trochę za grube, przez co bardziej wyszły z tego kruche ciastka z małą ilością farszu niż apetyczne pierogi – radzę więc wybierać wersję z wody lub z innego lokalu.


Ceny w Pozytyvce są przystępne, za danie z napojem wydamy około 20zł, ciężko więc narzekać. Nie mam również zastrzeżeń do obsługi, w moim przypadku zawsze była ona dość sprawna, a na dania nie czekałem zbyt długo, choć dziwić mogło obsługiwanie danego stolika przez dwie czy trzy kelnerki.
Podsumowując, Pozytyvka przegrywa w moim odczuciu z Manekinem, który w podobnych cenach, jednak dużo ciekawszym entourage’u serwuje smaczniejsze dania. Jeżeli macie ochotę na szybki, dobry lunch, kierujcie się najpierw na Struga. Dopiero gdy nie będzie tam miejsca, a wasz brzuch panicznie błagać będzie o naleśnika, udajcie się do Pozytyvki! Nie jest to bowiem miejsce złe, po prostu nie jest ono tak dobre jak Manekin!

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonego logo jak i zdjęć lokalu i potraw. Pochodzą one z oficjalnej strony restauracji. Więcej na: https://www.facebook.com/pozytyvka

czwartek, 17 stycznia 2013

Ribs & Rings Łódź - Ameryki nie odkryjesz!



Kuchnia amerykańska chyba nigdy nie była zbyt popularna w naszym mieście. Nie mam oczywiście na myśli fastfoodowych, franczyzowych McDonald'sów czy Burger Kingów, a porządne knajpki gdzie można zjeść dobrze usmażony stek, grillowane żeberka czy porządnego burgera. Ostatnimi czasy sytuacja zmienia się na lepsze, tym razem będzie jednak o miejscu, które smakoszom potraw z USA znane jest pewnie od dawna. Mianowicie o Ribs & Rings mieszczącym się w Łodzi na Placu Wolności 12.
         Po dwóch wizytach, pozwolę sobie na kilka słów na temat lokalu. Umiejscowienie w ścisłym centrum miasta, estetyczna fasada budynku i działający w sezonie letnim, dobrze zaaranżowany „ogródek” zachęcają do odwiedzin. Wnętrza uderzają zaś intensywnością kolorów – głównie zieleni i czerwieni, takie barwy pokrywają bowiem wszystkie ściany. W praktyce wyróżnić możemy trzy pomieszczenia. Główne z całkiem przyjemnym, długim i dobrze zaopatrzonym barem i dwa w głębi. Na ścianach kilka czarno-białych zdjęć z amerykańskimi motywami. Cały wystrój określiłbym mianem poprawnego, jest czysto i estetycznie, brakuje jednak elementów które nadałyby temu miejscu jakiegoś ciekawego charakteru czy klimatu, szkoda...

       
         Karta dań zaskakuje swoją różnorodnością. Wchodząc możnaby się spodziewać głównie dań kuchni amerykańskiej, zaglądając jednak w menu, znajdziemy nie tylko stek T-bone, krążki cebulowe i szaszłyki, ale również śledzika w oliwie, żurek, rosół, pierogi, spaghetti, pizzę, kurczaka słodko-kwaśnego, rybę czy sushi (które trzeba zamówić dzień wcześniej). Z jednej strony przy takim rozwiązaniu każdy znajdzie coś dla siebie, z drugiej zaś liczyłem głównie na kuchnię ze Stanów, a taki misz-masz rodzi obawy o jakość i sposób przyrządzenia potraw.
          Na duży plus zasługuje pokaźny wybór napoi alkoholowych. Ribs & Rings okazuje się bowiem być dobrym miejscem na szybkie piwko lub wódeczkę. Bar, poza klasyczną ofertą, zbliżoną do większości lokali zaserwować nam może bowiem również takie specjały jak oryginalną, koszerną Śliwowicę Strykowską (72%) czy cydry X-Cider – warto spróbować!
          No dobrze, ale my chcemy coś zjeść. Pierwszy raz w lokalu byłem przeszło dwa lata temu – zamówiłem wówczas jednego z trzech pokaźnych burgerów do wyboru, który bardzo miło zaskoczył mnie swoim smakiem (kosztował ok. 12zł) Tym razem, do lokalu wybraliśmy się w kilka osób w sobotni wieczór . Po zajęciu miejsc, nie przyszedł nikt z obsługi, sami więc wzięliśmy karty, wybraliśmy co trzeba i udaliśmy się po zamówienia do baru uznając, że najwidoczniej specyfika lokalu nieco się zmieniła. W karcie widniał już tylko jeden burger – w cenie 6zł, czyli kolejne zmiany. Zdecydowałem się na niego z czystej chęci porównania (wziąłem dwa). Kumpel niemiło rozczarował się chcąc zamówić żeberka (Ribs) a następnie krążki cebulowe (Rings) – wszystko się ponoć akurat skończyło. Jak lokal specjalizujący się w tych daniach i mający je w swojej nazwie może nie być przygotowany na ich serwowanie w sobotę wieczorem...? Ostatecznie każdy zamówił po burgerze, a jedna osoba wybrała tortille z kurczakiem.

       
         Zajęliśmy stolik w sali za barem, łączący się z okienkiem kuchni przy którym wydawane są dania dla kelnerów. Po pewnym czasie kucharz zadzwonił dzwonkiem a w okienku pojawiły się nasze burgery, obsługa jednak nie podała ich do stolika, uznaliśmy więc że ten obowiązek należy do nas (szczególnie że za dania płaciliśmy z góry przy barze). Gdy podszedłem po odbiór talerzy, zdziwiony kucharz powiedział, że przecież wystarczyło poczekać aż kelner poda nam je do stołu...
         Same burgery były dobre, choć nie takie jak kiedyś. Na pewno smaczniejsze od tych z Maca czy Burger Kinga i warte swej ceny, jednak nie rewelacyjne. Mięso dobrze wysmażone, dodatki świeże, bułka oczywiście kupna. Z jednej strony liczyliśmy na więcej, z drugiej przy cenie 6zł za sztukę nie mięliśmy prawa spodziewać się idealnego burgera.
         Podsumowując, Ribs&Rings tym razem wypadło dość blado. Lokal kusi atrakcyjnymi cenami dań (najadłem się za 12zł), szybkim ich serwowaniem, ciekawą kartą alkoholi i dobrą lokalizacją, jednakże widać, że jego specyfika zmieniła się z restauracyjnej na bardziej barową. Obecnie to raczej miejsce na szybki, tani, przeciętny obiad, lunch czy snack podczas dnia czy przed imprezą niż na fajną posiadówkową kolację w gronie znajomych. Duży karniak należy się dodatkowo za praktycznie zerową obsługę naszego stolika i brak podstawowych pozycji z karty....Mam nadzieję, że była to sytuacja, która więcej się nie powtórzy, jej zaistnienie znacznie obniża jednak końcową ocenę restauracji. Jeżeli szukacie kuchni amerykańskiej na najwyższym poziomie, w Ribs & Rings jej niestety nie uświadczycie...

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonego logo jak i zdjęć lokalu i potraw. Pochodzą one z oficjalnej strony restauracji. Więcej na: http://ribsandrings.com/

środa, 2 stycznia 2013

Meg Mu Cook & Design Łódź - smaki Czarnego Lądu w Off Piotrkowska


        Meg Mu Cook & Design to kolejny z dość oryginalnych lokali mieszczących się w centrum Łodzi, w tętniącej życiem strefie Off Piotrkowska (Piotrkowska 138/140). Co wyróżnia restaurację na tle konkurencji? Otóż, serwowanie potraw kuchni afrykańskiej i nietuzinkowe, kolorowe wnętrza.
        To co zastaliśmy w środku miło nas bowiem zaskoczyło. Lokal wygląda bardzo eklektycznie, jednocześnie jednak mało restauracyjnie. Część ścian zachowała swój dawny, pofabryczny charakter, czyli litą cegłę. Inne znowu pokryła gładź, na którą naniesiono barwne, etniczne wzory. Po lewo od wejścia znalazła się spora, kolorowa kanapa i fotele do kompletu, a także kamienny stolik i stołki w kształcie beczek. Zasiąść można jednak również na i przy nieco bardziej tradycyjnych i współczesnych meblach, choć na szybkie piwo najlepiej wybrać jedną z huśtawek wiszących przy samym barze – super pomysł. Karniak należy się jednak za brzydkie rury grzewcze i „zimną” podłogę, a także dość dziwne zagospodarowanie wnętrza i niezrozumiałe dla nas wyłączenie z użytku części sali, przez co w lokalu nie pomieściło się zbyt wiele osób. Spora część ludzi, którzy zawitali tego wieczoru do Meg Mu, została odprawiona z kwitkiem przez właścicieli...


         Czas zerknąć w kartę dań, ta budzi jednak mieszane odczucia. Jest bowiem bardzo uboga – nie byłem jeszcze w lokalu z tak krótkim menu. Sytuację ratuje jednak egzotyczność dań. Narzekać nie można również na ofertę napojów. Polecić mogę zarówno napój imbirowy jak i kapitalny sok z owoców szczawiu afrykańskiego. Dobre są również afrykańskie piwa. Poza tym, warto spróbować wina z palmy – osobiście mnie nie urzekło, z pewnością zaskoczy jednak Wasze kubki smakowe. A co można zjeść – 6 dań, w tym jedno zmienne (danie dnia). Smuci jednak fakt, że połowa potraw to ryby – choć sam jestem ich wielkim fanem, to zdaję sobie sprawę, że inni mogą nie dzielić w tym zakresie mojego optymizmu – wówczas pozostaje im zjeść kurczaka z warzywami (bardzo przeciętny), wołowinę w sosie (serwowana jak ta w Ganeshu, zbliżona zresztą nawet w smaku) lub zupę z owoców palmy (podawaną jednak również z rybą!).
         Ja zdecydowałem się na smażoną doradę z sosem i bananem. Rybka była ładnie podana, idealnie wypieczona i smaczna, niestety bardzo oścista (podawana w całości). Dodatkowy sos ładnie podkreślał jej smak, banan zaś był go praktycznie pozbawiony – przypominał nieco nasze rodzime gotowane, jednak nieosolone kartofle...Po rewelacyjnych napojach, spodziewałem się bardziej egzotycznego smaku potraw. Podobnego zdania była większość współtowarzyszy. Jako, że daniem głównym się nie najadłem, postanowiłem zamówić deser – afrykańskie pączki bananowe z masłem orzechowym. Te były bardzo przeciętne – gumiaste i mało wyraziste w smaku (nie przypadły chyba do gustu nikomu z nas), sytuację ratowało masło orzechowe, nie różniące się jednak od tego, które dostać możemy w każdym większym sklepie. Dużo smaczniejszym deserem okazał się mus z mango posypany owocami granatu – polecam! Nie wiedzieć czemu przyszło nam jednak na niego bardzo długo czekać. Na tyle długo, że byłem już pewien, że zupełnie zapomniano o tym zamówieniu.


           Za danie główne, deser i napój zapłaciłem 45zł – w moim odczuciu to trochę za drogo, szczególnie jak na miejsce skierowane w pierwszej kolejności do młodych ludzi, głównie licealistów i studentów.
           Podsumowując – Meg Mu Cook&Design budzi we mnie ambiwalentne uczucia. Dobre wrażenie robi lokalizacja, kolorowy wystrój i ciekawa w smaku oferta napojów. Menu jest jednak zbyt ubogie i mniej atrakcyjne niźli możnaby się tego spodziewać po knajpie afrykańskiej. Ceny też mogłyby być nieco niższe. Z pewnością warto wybrać się do Meg Mu przynajmniej raz - z ciekawości. Ja jednak wiem, że do stałych bywalców lokalu nie będę się zaliczać.

EDIT z 22.01.2013 - Meg Mu zdecydowało się nieco zmienić i poszerzyć kartę dań. Pojawiły się przystawki w korzystnych cenach i parę nowych dań głównych, które zastąpiły część potraw rybnych - pochwała za dobre posunięcie lokalu!

Nie posiadam praw autorskich do zamieszczonego logo jak i zdjęć lokalu i potraw. Pochodzą one z oficjalnej strony restauracji. Więcej na: https://www.facebook.com/MEGMUcookdesign