Kto z Was
stołował się w PierrRogi 69 w bramie przy Piotrkowskiej 69 ręka w
górę! Stali bywalcy pewnie już wiedzą, że od przeszło dwóch
tygodni mieści się tam nowa restauracja. W miejscu po całkiem
niezłej pierogarni zadomowili się bowiem Ormianie, którzy
postanowili wzbogacić kulinarną mapę miasta o Lavash – lokal
specjalizujący się w kuchni Armenii i Zakaukazia.
Z zewnątrz
knajpka prezentuje się skromnie, w gruncie rzeczy w porównaniu do
PierrRogi 69 zmieniły się jedynie szyldy (plus za miły, polski
akcent). Wnętrza również nie doczekały się drastycznych
modyfikacji – babcine bibeloty zastąpiono tradycyjnymi ormiańskimi
akcentami. Na ścianach wiszą nie tylko piękne koronki pętelkowe,
stare fotografie, kaukaskie kilimy czy półeczki z przetworami ale
i polskie akcenty – obrazy Chełmońskiego czy Kędzierskiego.
Wystrój, choć prosty i mało wyszukany w niczym nie przeszkadza, w
lokalu jest bowiem bardzo miło i przytulnie (a podczas naszej wizyty
było w nim również bardzo ciepło i tłoczno).
Źródło: Facebook |
W menu królują
dania kuchni ormiańskiej. Spróbować można więc tytułowego
lavashu – tradycyjnych placuszków z mąki pszennej, pasztetu z
czerwonej fasoli, granatów i orzechów, marynowanych bakłażanów,
kaczki pieczonej na ostro, dolmy - czyli gołąbków zawijanych w
liście winogron, chaczapuri czy chinkali, czyli pierożków po
kaukasku, wypełnionych aromatyczną zupą (podczas jedzenia radzimy
nagryźć pierożka i wypić zupę a później dokończyć ciasto). W
karcie dań znalazło się też kilka zup i sałatek, a także
desery: baklava i gata i napoje, również te bardziej egzotyczne z
sokiem z granatów czy derenia na czele. Właściciel obiecał nam
także, że do połowy marca pojawią się w menu ormiańskie
alkohole: wina, brandy i wódki – między innymi tutowka. Czekamy z
niecierpliwością!
Ceny, choć nie
są przesadnie wysokie, wydają nam się w niektórych przypadkach
nieadekwatne do serwowanych dań. Same porcje nie są zbyt duże, a
większość z nich podawana jest bez dodatków typu ziemniaki czy
ryż (te trzeba nabyć osobno w cenie 3-5 zł za dodatek). Zdecydowanie zbyt drogie są chociażby kebaby, khinkali czy niektóre
napoje. Pełna karta dań wraz z cenami dostępna jest tutaj. W
większości przypadków uda nam się zamknąć w cenie 28-38 zł za
danie z dodatkami i napojem.
A jak to
wszystko smakuje? W moim odczuciu doskonale. Większość dań jest
bardzo aromatyczna i dobrze przyprawiona. Jestem fanem ostrego i
esencjonalnego jedzenia, dlatego kuchnia ormiańska tym bardziej
przypadł mi do gustu. Z czystym sumieniem polecić mogę lavash z
basturmą (szynka wołowa) i serem własnej produkcji. Chlebki są
cieniutkie i delikatne, szynka ładnie wysuszona a ser przyjemnie
słony – zbliżony nieco w smaku do rodzimego oscypka. Dobre
wrażenie zrobiła też na mnie zupa cukiniowo-pomidorowa. Jeżeli
lubicie ostry krem toskański, to będzie to dla Was strzał w
dziesiątkę. Warto spróbować też gołąbków zawijanych w liście
winogron. To tradycyjne danie ormiańskie różni się nieco od
wersji serwowanej przez nasze babcie, jest jednak równie dobre –
choć przyznać muszę, że kucharz nieco przesadził w tym przypadku z
solą. Kebab również był smaczny, choć nieco zbyt ubogi jak na
swą cenę. Serwowany jest pod postacią długiego kawałka
grillowanego, mielonego mięsa z przyprawami i cebulą, zawiniętego w
chlebek lavash. Dodatkowo podaje się do niego kapitalny, pikantny,
czerwony sos. W kuchni ormiańskiej stosuje się dużą ilość
przypraw, ziół i soli – dlatego też niektórym osobom obdarzonym
delikatnym podniebieniem nie wszystkie serwowane w Lavash
dania przypadną do gustu. Na pewno warto do nich zamówić coś do picia – ciekawą
propozycją może być sok z derenia czy granatu, ale dobrze sprawdzi
się też zimna cola :)
Na koniec jeszcze słów kilka o
obsłudze. Właściciele wydają się być bardzo otwarci i
sympatyczni, a przy okazji świetnie mówią po polsku. Podczas naszej wizyty mieli jednak ręce pełne roboty -
większość stolików była bowiem pozajmowana – dlatego też
panował lekki bałagan organizacyjny: na obsługę przyszło nam
czekać nieco dłużej niż zwykle, kelnerzy zapomnieli o zamówionej
przez koleżankę wodzie mineralnej, a napoje zaserwowano nam dopiero
po podaniu przystawek. Na to wszystko łatwo jest nam przymknąć
oko, gdyż w lokalu panowało pełne obłożenie, a w dodatku
restauracja działa od niedawna. Pewien niesmak pozostawia jednak
zachowanie kelnera względem jednego z klientów restauracji. Nie nam
oceniać, kto w tamtym sporze o rachunek miał rację, wiemy jednak,
że kelner wykazał się dużym nietaktem i niepotrzebnie podniósł
głos na konsumenta. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca,
szczególnie że bardziej szkodą one wizerunkowi restauracji (mającej w logo hasło "Gościnność Kaukazu") niż
odbiorcy indywidualnemu.
Źródło: Facebook |
Pomimo
powyższego, drobnego incydentu, restauracja Lavash sprostała moim
wymaganiom i z czystym sumieniem polecić mogę ją każdemu głodnemu
kulinarnych wrażeń łodziakowi. Jeżeli lubicie ostre jedzenie, a
przy okazji zaznać chcecie nieco egzotyki, koniecznie wstąpcie do
knajpki w bramie przy Piotrkowskiej 69. Mam nadzieję, że podobnie
jak my, wyjdziecie z niej najedzeni i ukontentowani :)
ODWIEDŹ I POLUB NASZ PROFIL NA FACEBOOK'U: FOOD FETISH PO ŁÓDZKU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz