poniedziałek, 20 stycznia 2014

Łódź Street Food Festival - czyli jak zapełnić skatepark w 5 minut :)

       Zimno, szaro-buro i wietrznie, a mimo to, zmierzając do centrum Łodzi minąłem przynajmniej trzy kolorowo ubrane osoby, którym pogoda nie przeszkadzała w treningach biegowych. Tak sobie na nich patrzyłem i wręcz miałem wyrzuty sumienia. Sam biegam, ale w taką pogodę bez namysłu zamieniłem trening na I Łódź Street Food Festival, który odbył się w strefie Piotrkowskiej 217, w dawnym kompleksie Odlewni Żelaza Józefa Johna – miejscu, które ma szansę stać się w przyszłości drugą Off Piotrkowską.
       Punkt 13.00, gdy dotarłem na miejsce, zaczęły otwierać się pierwsze food trucki, które zajechały na parking przed wejściem do skateparku. Bobby Burger, Dobra Buła, Wurst Kiosk Wagen, a nawet Grzaniec Galicyjski i wiele innych restauracji na kółkach przez cały czas trwania festiwalu oferowało swoje produkty. Ceny różne, na ogół przystępne, z burgerami za 10zł na czele, choć było też parę ciężarówek oferujących sporo droższe posiłki. To jednak nie odstraszało łodziaków, którzy mimo niesprzyjającej pogody i długich kolejek, czekali niekiedy nawet po 40-60 minut na swoje zamówienia. Takiej frekwencji chyba nikt, z organizatorami na czele, się nie spodziewał. Na festiwal przyszli zarówno młodsi, jak i starsi mieszkańcy naszego miasta, zauważyć dało się też sporo rodzin.
       Na terenie zadaszonego skateparku również wrzało. Tu było bowiem jeszcze więcej ludzi niż na zewnątrz. Dawna odlewnia żelaza zebrała pod swym dachem łódzkich restauratorów, z których każdy chciał zaoferować uczestnikom festiwalu coś od siebie. Niektórzy wystawcy wyprzedali nawet wszystkie dania na długo przed zakończeniem festiwalu. Przykładem może być Babkarnia, oferująca cudowne, kolorowe babeczki, czy modna ostatnio Kawiarnia Mili Ludzie, której smakowite wypieki rozeszły się w oka mgnieniu! Do innych wystawców ustawiały się zaś długie kolejki.
       Przykładem mogą być Nudle i Sałaty, na których ofertę sam się zdecydowałem. Restauracja oferuje makarony i sałatki w systemie "to go" pakowane w kartonowe pudełeczka. Ceny są bardzo przystępne – za porcję makaronu z kurczakiem, warzywami i sosem przyszło mi zapłacić 10zł. Danie było gorące, bardzo smaczne i sycące. To świetna propozycja na mały i nieco większy głód podczas wypadu na miasto, czy przerwy w pracy. Festiwalowe stanowisko Nudle i Sałaty cieszyło się dużym zainteresowaniem, przez co na moją porcję przyszło mi czekać co najmniej 25 minut.
       Nieco szybciej dostałem zaś tortillę meksykańską z Western Chicken. Porcja olbrzymia, sycącą i pikantna – uczciwy posiłek za niecałe 12zł :) Barterem zaowocowało również odstanie swojego w kolejce do piekarni Montag oferującej własne wypieki przygotowywane z naturalnych produktów bez użycia konserwantów i polepszaczy. Na stanowisku nabyć można było bagietki, pączki, drożdżówki i wszelakiej maści chleby. Zdecydowałem się na rewelacyjny ciastochleb (swoiste połączenie keksu i chleba) i pszenno-żytni chleb miodowy (bochenki w cenie 8zł za sztukę).
       Poza opisanymi przeze mnie wystawcami, swoje wyroby oferowało dużo innych restauracji. Skosztować można było sushi z Zielonego Chrzanu, kanapek z Foodmarket, rewelacyjnych hummusów warszawskiego HummusBaru, świeżo wyciskanych soków, lubianych przez łodzian zapieksów z Zapiekarni & Plackolandii, czy polskich serów oferowanych przez Ser Lanselot, a to i tak nie koniec listy.
       Tak jak pisałem wcześniej, łodzianie dopisali, efektem czego były spore kolejki i nadmierny ścisk na głównej sali. Organizatorzy muszą pomyśleć nad rozwiązaniem tego problemu podczas kolejnej edycji festiwalu – może warto wydłużyć czas festiwalu? Cztery godziny to zdecydowanie za mało. W sezonie letnim można również przenieść część stanowisk na dwór (choć najbliższe otoczenie nie wygląda zbyt ciekawie). Sporo osób narzekało na fakt, że w obecnych warunkach ciężko jest się przemieszczać, a co dopiero w spokoju coś zjeść czy porozmawiać ze znajomymi.
       Jedynym miejscem, w którym można było nieco odpocząć był duży blat w centralnej części skateparku i stanowisko firmy Bibalo Design, oferującej między innymi poddane renowacji fotele, które niejedna osoba wykorzystała jako siedziska podczas konsumpcji i późniejszych koncertów zespołu Konkubent i Magister Ninja:) Brawo dla właścicieli za odwagę i ciekawą formę reklamy (o Bibalo Design pisaliśmy już przy okazji omawiania ostatniego Restaurant Day Łódź)
       Podsumowując, pierwszy łódzki Street Food Festival uznać muszę za udany. To na pewno ciekawe wydarzenie, które po lekkim przeorganizowaniu ma olbrzymią szansę wpisać się na stałe w łódzki kalendarz imprez. Szczególnie, że olbrzymia frekwencja pokazała, jak bardzo mieszkańcom naszego miasta brakuje takich eventów.
POLUB NAS RÓWNIEŻ NA FACEBOOK'U: FOOD FETISH PO ŁÓDZKU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz