Zimno, szaro-buro
i wietrznie, a mimo to, zmierzając do centrum Łodzi minąłem
przynajmniej trzy kolorowo ubrane osoby, którym pogoda nie
przeszkadzała w treningach biegowych. Tak sobie na nich patrzyłem i
wręcz miałem wyrzuty sumienia. Sam biegam, ale w taką pogodę bez
namysłu zamieniłem trening na I Łódź Street Food Festival, który
odbył się w strefie Piotrkowskiej 217, w dawnym kompleksie Odlewni
Żelaza Józefa Johna – miejscu, które ma szansę stać się w
przyszłości drugą Off Piotrkowską.
Punkt 13.00, gdy dotarłem
na miejsce, zaczęły otwierać się pierwsze food trucki, które
zajechały na parking przed wejściem do skateparku. Bobby Burger,
Dobra Buła, Wurst Kiosk Wagen, a nawet Grzaniec Galicyjski i wiele
innych restauracji na kółkach przez cały czas trwania festiwalu
oferowało swoje produkty. Ceny różne, na ogół przystępne, z
burgerami za 10zł na czele, choć było też parę ciężarówek
oferujących sporo droższe posiłki. To jednak nie odstraszało
łodziaków, którzy mimo niesprzyjającej pogody i długich kolejek,
czekali niekiedy nawet po 40-60 minut na swoje zamówienia. Takiej
frekwencji chyba nikt, z organizatorami na czele, się nie
spodziewał. Na festiwal przyszli zarówno młodsi, jak i starsi
mieszkańcy naszego miasta, zauważyć dało się też sporo
rodzin.
Na terenie zadaszonego skateparku również wrzało. Tu
było bowiem jeszcze więcej ludzi niż na zewnątrz. Dawna odlewnia
żelaza zebrała pod swym dachem łódzkich restauratorów, z których
każdy chciał zaoferować uczestnikom festiwalu coś od siebie.
Niektórzy wystawcy wyprzedali nawet wszystkie dania na długo przed
zakończeniem festiwalu. Przykładem może być Babkarnia, oferująca
cudowne, kolorowe babeczki, czy modna ostatnio Kawiarnia Mili Ludzie,
której smakowite wypieki rozeszły się w oka mgnieniu! Do innych
wystawców ustawiały się zaś długie kolejki.
Przykładem mogą
być Nudle i Sałaty, na których ofertę sam się zdecydowałem.
Restauracja oferuje makarony i sałatki w systemie "to go"
pakowane w kartonowe pudełeczka. Ceny są bardzo przystępne – za
porcję makaronu z kurczakiem, warzywami i sosem przyszło mi
zapłacić 10zł. Danie było gorące, bardzo smaczne i sycące. To
świetna propozycja na mały i nieco większy głód podczas wypadu
na miasto, czy przerwy w pracy. Festiwalowe stanowisko Nudle i Sałaty
cieszyło się dużym zainteresowaniem, przez co na moją porcję
przyszło mi czekać co najmniej 25 minut.
Nieco szybciej
dostałem zaś tortillę meksykańską z Western Chicken. Porcja
olbrzymia, sycącą i pikantna – uczciwy posiłek za niecałe 12zł
:) Barterem zaowocowało również odstanie swojego w kolejce do
piekarni Montag oferującej własne wypieki przygotowywane z
naturalnych produktów bez użycia konserwantów i polepszaczy. Na
stanowisku nabyć można było bagietki, pączki, drożdżówki i
wszelakiej maści chleby. Zdecydowałem się na rewelacyjny
ciastochleb (swoiste połączenie keksu i chleba) i pszenno-żytni
chleb miodowy (bochenki w cenie 8zł za sztukę).
Poza opisanymi
przeze mnie wystawcami, swoje wyroby oferowało dużo innych
restauracji. Skosztować można było sushi z Zielonego Chrzanu,
kanapek z Foodmarket, rewelacyjnych hummusów warszawskiego
HummusBaru, świeżo wyciskanych soków, lubianych przez łodzian
zapieksów z Zapiekarni & Plackolandii, czy polskich serów
oferowanych przez Ser Lanselot, a to i tak nie koniec listy.
Tak
jak pisałem wcześniej, łodzianie dopisali, efektem czego były
spore kolejki i nadmierny ścisk na głównej sali. Organizatorzy
muszą pomyśleć nad rozwiązaniem tego problemu podczas kolejnej
edycji festiwalu – może warto wydłużyć czas festiwalu? Cztery
godziny to zdecydowanie za mało. W sezonie letnim można również
przenieść część stanowisk na dwór (choć najbliższe otoczenie
nie wygląda zbyt ciekawie). Sporo osób narzekało na fakt, że w
obecnych warunkach ciężko jest się przemieszczać, a co dopiero w
spokoju coś zjeść czy porozmawiać ze znajomymi.
Jedynym
miejscem, w którym można było nieco odpocząć był duży blat w
centralnej części skateparku i stanowisko firmy Bibalo Design,
oferującej między innymi poddane renowacji fotele, które niejedna
osoba wykorzystała jako siedziska podczas konsumpcji i późniejszych
koncertów zespołu Konkubent i Magister Ninja:) Brawo dla
właścicieli za odwagę i ciekawą formę reklamy (o Bibalo Design
pisaliśmy już przy okazji omawiania ostatniego Restaurant Day Łódź)
Podsumowując, pierwszy łódzki Street Food Festival
uznać muszę za udany. To na pewno ciekawe wydarzenie, które po
lekkim przeorganizowaniu ma olbrzymią szansę wpisać się na stałe
w łódzki kalendarz imprez. Szczególnie, że olbrzymia frekwencja
pokazała, jak bardzo mieszkańcom naszego miasta brakuje takich
eventów.
POLUB NAS RÓWNIEŻ NA FACEBOOK'U: FOOD FETISH PO ŁÓDZKU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz